Społeczeństwo polityka

Z amerykańskiej perspektywy…


W Ame­ry­ce przy­na­leż­ność reli­gij­na sta­ła się wię­cej niż dobrym inte­re­sem, zapew­nia ona dobra mate­rial­ne i nie­złe docho­dy. Poli­ty­cy ame­ry­kań­scy (pol­scy pew­nie już tak­że) dosko­na­le zda­ją sobie spra­wę z tego, że od przy­na­leż­no­ści do kościo­ła uza­leż­nio­ne są ich wygra­ne wybo­ry. Poli­ty­cy i biz­nes­me­ni uczest­ni­czą w aktyw­no­ści kościo­łów, trak­tu­jąc to jako część swo­ich obo­wiąz­ków w pro­wa­dze­niu dobrych inte­re­sów.

W Ame­ry­ce przy­na­leż­ność reli­gij­na sta­ła się wię­cej niż dobrym inte­re­sem, zapew­nia ona dobra mate­rial­ne i nie­złe docho­dy. Poli­ty­cy ame­ry­kań­scy (pol­scy pew­nie już tak­że) dosko­na­le zda­ją sobie spra­wę z tego, że od przy­na­leż­no­ści do kościo­ła uza­leż­nio­ne są ich wygra­ne wybo­ry. Poli­ty­cy i biz­nes­me­ni uczest­ni­czą w aktyw­no­ści kościo­łów, trak­tu­jąc to jako część swo­ich obo­wiąz­ków w pro­wa­dze­niu dobrych inte­re­sów.

Bycie reli­gij­nym jest nie­mal koniecz­ne do wspi­na­nia się po dra­bi­nie suk­ce­su. Nagro­da za reli­gij­ność jest natych­mia­sto­wa i wyraź­nie nama­cal­na na ban­ko­wym kon­cie lub w ilo­ści gło­sów wybor­ców. Te mał­żeń­stwo reli­gii z eko­no­mią i poli­ty­ką w warun­kach ame­ry­kań­skich czę­sto wie­dzie do dyna­micz­ne­go roz­wo­ju cha­ry­zma­tycz­nej teo­lo­gii suk­ce­su i pro­spe­ri­ty, któ­ra doty­ka już nie tyl­ko ewan­ge­li­kal­nych chrze­ści­jan, ale rów­nież tych z kościo­łów tra­dy­cyj­nych.


Taka teo­lo­gia nie tyl­ko, że uzna­je wła­sny inte­res, ale go jesz­cze uświę­ca, obie­cu­jąc swo­im wyznaw­com wspa­nia­łe dostat­nie życie teraz i w wiecz­no­ści. Twier­dzi ona z nie­za­chwia­ną wia­rą, że praw­dzi­we zba­wio­ne dziec­ko Boże, musi być zdro­we i boga­te, gdyż jest dziec­kiem Kró­lew­skim. A jeśli zda­rzy­ło się, że jesteś bied­ny i cho­ry, to zna­czy żeś nie­wie­rzą­cy, potę­pio­ny i win­ny swo­jej nie­do­li. Jed­nak jeśli chcesz wyjść z tej sytu­acji, wów­czas apo­sto­ło­wie suk­ce­su mogą ci obie­cać Boże bło­go­sła­wień­stwo i sto­krot­ne mate­rial­ne zyski, za każ­dą sumę pie­nię­dzy wysła­ną na ich adres. Abyś mógł być pewien ocze­ku­ją­ce­go cie­bie suk­ce­su i bło­go­sła­wień­stwa, ci wspa­nia­li Boży słu­dzy jako gwa­ran­cję przy­szłe­go powo­dze­nia wska­zu­ją na samych sie­bie, para­dok­sal­nie w tym samym cza­sie, gdy na tele­wi­zyj­nym ekra­nie żebrzą o pie­nią­dze.


Dla wie­lu ludzi reli­gia była i jest niczym innym jak dro­gą do bogac­twa, pre­sti­żu i karie­ry. Poprzez niczym nie­uza­sad­nio­ne obiet­ni­ce pod­par­te wyrwa­ny­mi z kon­tek­stu biblij­ny­mi wer­se­ta­mi i Bożym auto­ry­te­tem toru­ją sobie dro­gę do ludzi naiw­nych, zagu­bio­nych i pra­gną­cych kro­pli szczę­ścia wyci­śnię­tej z sza­ro­ści swe­go życia.


Spo­glą­da­jąc na ame­ry­kań­skie kościo­ły nie trud­no zauwa­żyć jak prze­ści­ga­ją się w mar­ke­tin­go­wych pomy­słach, aby tyl­ko zdo­być jak naj­więk­szą ilość ludzi, trak­tu­jąc reli­gię jako czy­sty biz­nes. Swo­je dzia­ła­nia uspra­wie­dli­wia­ją w taki spo­sób: — Cóż w tym jest złe­go, jeśli ludzie przy­cho­dzą do nasze­go kościo­ła z tego powo­du, że ofe­ru­je­my im naj­lep­sze przed­szko­le, aero­bik, a dla mło­dzie­ży obo­zy i dys­ko­te­kę jeśli w tym pro­ce­sie mogą sły­szeć Ewan­ge­lię?


No cóż, mówi się trud­no — w koń­cu kościół zaczął wyglą­dać i dzia­łać jak dobrze zor­ga­ni­zo­wa­ne cen­trum han­dlo­we. Człon­ko­wie tych kościo­łów są maso­wo tre­no­wa­ny­mi kon­su­men­ta­mi atrak­cyj­nych pro­duk­tów reli­gij­nych w posta­ci teo­lo­gii suk­ce­su i wie­lu innych dają­cych im pew­ność dostat­nie­go życia tu na zie­mi, i tam w wiecz­no­ści.


Patrząc na to wszyst­ko nie trud­no jest sobie uświa­do­mić, jak szko­dli­wa jest taka teo­lo­gia i jak bar­dzo odbie­ga­ją­ca od wzo­ru pokor­ne­go Nauczy­cie­la z Naza­re­tu. Jed­nak nie jest to jedy­na teo­lo­gicz­na śle­pa uli­ca ame­ry­kań­skiej reli­gij­no­ści, są tak­że i takie, któ­re uwa­ża­ją za swój świę­ty chrze­ści­jań­ski obo­wią­zek posy­łać z rado­ścią do pie­kła tych wszyst­kich, któ­rzy nie pasu­ją do ich stan­dar­dów poj­mo­wa­nia świa­ta i reli­gii.


Zazwy­czaj moż­na ich spo­tkać sto­ją­cych z trans­pa­ren­ta­mi krzy­czą­cy­mi wiel­ki­mi lite­ra­mi, że Bóg nie­na­wi­dzi tam­tych, a takich jak oni, kocha — a więc jeśli jesteś po stro­nie “tam­tych” masz do wybo­ru, że sta­niesz się jed­nym z nich, albo Bóg pośle cie­bie z rado­ścią do pie­kła. Ci reli­gij­ni dobrzy chrze­ści­ja­nie udzie­la­ją sobie nie­pi­sa­ne­go pra­wa do nie­na­wi­ści i odrzu­ca­nia osób, któ­re nie miesz­czą się w ich kry­te­riach rozu­mie­nia reli­gij­ne­go lub moral­ne­go. Zupeł­nie igno­ru­ją nakaz Jezu­sa o miło­wa­niu nie­przy­ja­ciół zamie­nia­jąc go w nie­na­wiść, krzyw­dę, a nawet w znisz­cze­nie swo­ich nie­przy­ja­ciół. W tym miej­scu nie chciał­bym robić chro­no­lo­gicz­nej listy z histo­rii chrze­ści­jań­stwa, gdzie na porząd­ku dzien­nym były sto­so­wa­ne tor­tu­ry i mor­der­stwa tych wszyst­kich, któ­rzy mie­li odmien­ne poglą­dy od ofi­cjal­nie uzna­wa­nej dok­try­ny. To, co w tych fak­tach mnie fascy­nu­je, to nie to, co się sta­ło, ale dla­cze­go to się sta­ło i nadal się dzie­je? Dla­cze­go naśla­dow­cy Chry­stu­sa uwa­ża­li i uwa­ża­ją, że prze­śla­do­wa­nie innych jest ich chrze­ści­jań­skim obo­wiąz­kiem? Takie posta­wy eks­po­nu­ją fun­da­men­tal­ny fakt nie­zro­zu­mie­nia nauki Chry­stu­sa i w ogó­le isto­ty chrze­ści­jań­stwa. Dzia­ła­nia i zacho­wa­nia ludzi o takich posta­wach suge­ru­ją, że tyl­ko poprzez bru­tal­ne trak­to­wa­nie innych ich idea chrze­ści­jań­stwa może prze­trwać i przy­nieść świa­tu upra­gnio­ny raj.Jezus swo­im życiem i nauką zade­mon­stro­wał, że kocha i szu­ka tych wszyst­kich, któ­rzy są odrzu­ce­ni i uwa­ża­ni przez innych jako nie god­ni ich uwa­gi i miło­ści. Nie­ste­ty — wie­lu chrze­ści­jan nie jest w sta­nie przy­jąć tę pro­stą Chry­stu­so­wą teo­lo­gię i ety­kę akcep­ta­cji, łaski, miło­sier­dzia i miło­ści. Nato­miast z łatwo­ścią i sady­stycz­ną rado­ścią hoł­du­ją teo­lo­gii potę­pie­nia i wiecz­nej męki, rysu­jąc obraz Boga jako despo­tycz­ne­go sady­sty, któ­ry z rado­ścią posy­ła ludz­kość na wiecz­ną tor­tu­rę.


Ta śre­dnio­wiecz­na wizja i for­mu­ła pie­kła pod­nie­ca naszą wyobraź­nię i gra na stru­nach naj­głęb­sze­go ludz­kie­go stra­chu, ale to nie jest wła­ści­wa dro­ga do szu­ka­nia rela­cji z Bogiem. Przy­cho­dze­nie do ołta­rza w zabo­bon­nym stra­chu przed kara­mi pie­kiel­ny­mi i skła­da­nie tam swo­ich pie­nię­dzy jako hara­czu za popeł­nio­ne nie­pra­wo­ści nie pro­wa­dzi do przy­jaź­ni z Bogiem, pie­nią­dze nie mogą kupić wiecz­ne­go szczę­ścia. W takim momen­cie przy­cho­dzi dosyć naiw­ne pyta­nie — dla­cze­go ludzie nie szu­ka­ją rela­cji z Bogiem przez szcze­re naśla­dow­nic­two Chry­stu­sa i zaan­ga­żo­wa­nie uczu­cio­we? Dla­cze­go szu­ka­ją Boże­go bło­go­sła­wień­stwa zawie­ra­jąc z Nim biz­ne­so­wo reli­gij­ne trans­ak­cje?


Nie­ste­ty wła­śnie z tych czy­sto biz­ne­so­wych pobu­dek reli­gia może stać się tar­go­wi­skiem, na któ­rym wie­lu ma nadzie­ję kupić sobie bilet do nie­ba, a jak kogo stać, to nawet „bilet pierw­szej kla­sy”, bied­niej­szy może tam jechać w wago­nie bydlę­cym. Wyku­pie­nie przez Chry­stu­sa grzesz­ni­ków, “dar­mo z łaski”, sta­ło się w nie­jed­nym koście­le dobrze sprze­da­ją­cym się dro­gim towa­rem. Takie cynicz­ne posta­wy i myśle­nie nie­któ­rych kościo­łów wska­zu­je na to, że “łaska nie jest Bożym poda­run­kiem danym czło­wie­ko­wi, bez zależ­no­ści od jego uczyn­ków, aby się nikt nie chlu­bił. Łaska w ich zro­zu­mie­niu nie ozna­cza peł­ną wza­jem­nej miło­ści rela­cję pomię­dzy Bogiem a czło­wie­kiem, z któ­rej wyni­ka­ją dobre czy­ny, jakie Bóg przy­go­to­wał, aby­śmy je peł­ni­li” (Efe­zjan 2: 5–10).


To, co oso­bi­ście uwa­żam za naj­bar­dziej atrak­cyj­ne w Bogu i Jego koście­le, to nie wyzwo­le­nie od stra­chu przed kara­mi pie­kła i moż­li­wość zasłu­że­nia sobie na Bożą przy­chyl­ność, ale spo­łecz­ność z ludź­mi kocha­ją­cy­mi Boga taką samą miło­ścią, jaką Chry­stus przez łaskę wzbu­dził w moim ser­cu. Gdy jestem z ludź­mi praw­dzi­wie kocha­ją­cy­mi Boga, to czu­ję, że nie roz­ma­wia­ją oni z Bogiem jak z jakąś abs­trak­cją, ale jak z oso­bą, któ­ra ich kocha, a oni wol­ni od stra­chu, wyzwo­le­ni z upodle­nia grze­chu odwza­jem­nia­ją Jemu tę miłość.


Jezus nie przy­szedł w tym celu, aby zba­wić tych, któ­rzy zasłu­gu­ją sobie na nie­bo, albo mają pie­nią­dze na wyku­pie­nie sobie tam miej­sca. On przy­szedł pod­nieść i zba­wić nie­god­nych grzesz­ni­ków, nie­za­słu­gu­ją­cych na rela­cję ze świę­tym Bogiem. My ludzie nie jeste­śmy w sta­nie uczy­nić cze­go­kol­wiek, aby Bóg mógł nas wię­cej kochać. Ale nie może­my tak­że nicze­go uczy­nić, aby On kochał nas mniej niż to czy­ni.


Wie­lu z nas po pro­stu nie wie­rzy w te pro­ste prze­sła­nie nauki Chry­stu­sa, dla­te­go sta­je się łupem reli­gii ofe­ru­ją­cych nie­bo bez wia­ry i miło­ści, ale z moż­li­wo­ścią pła­ce­nia gru­bych pie­nię­dzy za ilu­zję. Chrze­ści­jań­stwo jest i będzie atrak­cją dla tych wszyst­kich, któ­rzy szu­ka­ją Bożej łaski prze­zwy­cię­ża­jąc swo­ją natu­ral­ną reak­cję stra­chu za popeł­nio­ne grze­chy. Naszą czło­wie­czą czę­ścią jest tyl­ko zaak­cep­to­wa­nie tego, że Bóg kocha nas taki­mi, jaki­mi w tej chwi­li jeste­śmy.


Ludz­ką natu­rą jest myśle­nie — jeśli wszy­scy napraw­dę będą zna­li, moje ukry­te myśli i ukry­te czy­ny, to z pew­no­ścią nikt nie będzie mnie kochał. Nasze życie naj­czę­ściej jest pre­cy­zyj­nie uło­żo­nym oszu­stwem zapro­jek­to­wa­nym w celu uczy­nie­nia sie­bie bar­dziej atrak­cyj­ną i zado­wa­la­ją­cą innych oso­bą. Jed­nak Bóg to nie czło­wiek — On widzi i wie wszyst­ko, każ­dą naszą myśl i akcję, i rzecz naj­dziw­niej­sza — nadal nas kocha. Dla­te­go nie pozwól­my, aby jacyś ludzie mani­pu­lo­wa­li nami poprzez swo­je cho­re reli­gij­ne wyobra­że­nia, gdyż rela­cję z Bogiem mamy dar­mo, z wia­ry.


pastor Lech Forem­ski

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.