
- 3 lipca, 2015
- przeczytasz w 29 minut
Przed 80 laty rozegrały się wydarzenia, które wywołały tragiczny rozłam w łonie mariawityzmu. Rozłam przeniknął ludzkie życiorysy i lokalne społeczności, a historia kościoła w Grzmiącej jest tego smutnym przykładem. Do dziś sprawa nie doczekała się żadnego opr...
Rozłam mariawityzmu w pigułce — niepojednana przeszłość kościoła w Grzmiącej
Przed 80 laty rozegrały się wydarzenia, które wywołały tragiczny rozłam w łonie mariawityzmu. Rozłam przeniknął ludzkie życiorysy i lokalne społeczności, a historia kościoła w Grzmiącej jest tego smutnym przykładem. Do dziś sprawa nie doczekała się żadnego opracowania i chrześcijańskiego rozwiązania.
Czy Ekumenizm.pl jest odpowiednim miejscem na teksty, które ukazują sprawy przykryte grubą warstwą milczenia? Czy portal ekumeniczny nie powinien zajmować się raczej tym, co łączy, a nie dzieli? Z pewnością istnieje taka pokusa, by zajmować się jedynie kwestiami łatwymi i wygodnymi. Tak jak to było do tej pory, chcemy ukazywać blaski i cienie, momenty chwały i milczenia różnych Kościołów, kiedyś i dziś.
Rozłam w mariawityzmie w 1935 roku stanowił gigantyczny wyłom w dziejach mariawityzmu, spowodował nie tylko instytucjonalny rozbrat, ale dokonał poważnego uszkodzenia teologicznego rdzenia. Skutki tego rozłamu odczuwane są do dziś – oprócz podzielonego mariawityzmu, nastąpił kryzys tożsamości mariawickiej w ogóle. Dziś we wsi Grzmiąca w pow. brzezińskim (woj. łódzkie) znajdują się dwie parafie: Parafia pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, należąca do Kościoła Starokatolickiego Mariawitów w RP (Płock), i druga pw. Przenajświętszego Sakramentu należąca do Kościoła Katolickiego Mariawitów w RP (Felicjanów). Społeczność płocka modli się w kościele, a felicjanowska w kaplicy. Jednak nie zawsze tak było.
Źródła i dokumenty
W Instytucie Pamięci Narodowej (IPN) zachowała się obszerna dokumentacja, opisująca wydarzenia, jakie nastąpiły kilka lat po rozłamie: zeznania spisane przez Gestapo i Urząd Bezpieczeństwa (UB), ale także wspomnienia bezpośrednich uczestników tamtych wydarzeń oraz akta sądowe z lat powojennych z wypowiedziami obydwu stron. Ważne dokumenty znajdują się również w stołecznym Archiwum Akt Nowych przejęte od Urzędu ds. Wyznań. Dostępny materiał dowodowy jest obszerny, a źródła zróżnicowane. Niestety nie udało się pozyskać dokumentacji ze strony płockiej. Na zapytanie autora poniższego tekstu zarówno proboszcz Parafii Kościoła Starokatolickiego Mariawitów w Grzmiącej, jak i Biskup Naczelny Kościoła Starokatolickiego Mariawitów zadeklarowali, że nie dysponują żadnymi materiałami w tej sprawie. Nie podejmując się oceny wiarygodności tych zaskakujących deklaracji warto jednak podkreślić, że organa państwowe skrupulatnie prowadziły dokumentację w sprawie podobnie jak i felicjanowska strona sporu.
Kapituła w 1935 r. i rozłam w Grzmiącej
Tragiczne wydarzenia w Grzmiącej wpisane są w burzliwe dzieje mariawityzmu początku lat 30. XX wieku. Kościołem Starokatolickim Mariawitów kierował abp Jan Maria Michał Kowalski, najbliższy współpracownik św. M. Franciszki Kozłowskiej, który mocną ręką trzymał władzę w Kościele. Czasy były bardzo niespokojne. Składały się na to różne czynniki: mariawityzm odzyskał i skonsolidował siły po pierwszym kryzysie z lat 1922–1924 roku (małżeństwa kapłanów z siostrami zakonnymi). Wciąż jednak nie ustawały działania duchowieństwa rzymskokatolickiego, mające na celu zdyskredytowanie mariawityzmu pozbawionego już od dawna charyzmatycznej Przywódczyni. Założycielka zmarła bowiem w 1921 roku i zgodnie z jej wolą to właśnie abp Kowalski przejął pełnię władzy w Kościele. Zgromadzeniu żeńskiemu sióstr mariawitek przewodziła s. Antonina M. Izabela Wiłucka, małżonka arcybiskupa.
Poza religijnymi, pojawiają się na horyzoncie również istotne czynniki polityczne — władze II RP niezbyt przychylnie patrzyły na mariawitów i powodowane niechęcią wobec Kościoła mariawickiego chciały doprowadzić do osłabienia pozycji abp. Michała. Przy akompaniamencie duchowieństwa rzymskokatolickiego władze zaangażowały się w projekt stopniowego demontażu mariawityzmu przy użyciu potężnej machiny medialnej. Dowodem są procesy wytaczane przeciwko arcybiskupowi począwszy od 1908 roku i trwające do 1931 roku. Oskarżenia dotyczyły nie tylko „lżenia” z Kościoła rzymskokatolickiego (tak traktowano m.in. podważanie dogmatu o nieomylności papieskiej), lecz także domniemanych czynów lubieżnych. Koalicja, którą tworzyli hierarchowie rzymskokatoliccy, w tym nawet biskup polowy Wojska Polskiego Józef Gawlina, pojedynczy duchowni, mariawiccy renegaci, a przede wszystkim prasa narodowo-katolicka i endecja zmierzały do zdyskredytowania i zniszczenia mariawityzmu. Kościołowi mariawickiemu nie tylko skutecznie utrudniano rozwój, ale ograniczano bieżącą działalność [1]. Zmasowane działania władz i Kościoła rzymskokatolickiego zmierzały do skłócenia środowiska mariawickiego i nakłonienia sióstr, kapłanów i świeckich do porzucenia mariawityzmu. Projekt ten powiódł się w niemałej części, m.in. dzięki dyspozycyjnym organom ścigania, „niezależnemu” sądownictwu i posłusznym mediom. W warunkach nieustannej konieczności odpierania zarzutów i oskarżeń prawnych wspólnota mariawicka starała się normalnie funkcjonować, jednak od jakiegoś czasu atmosfera wśród kapłanów zaczęła się psuć, a duchowość schodziła na dalszy plan.
Wśród biskupów mariawickich – Romana M. Jakuba Próchniewskiego, Wacława M. Bartłomieja Przysieckiego, Wawrzyńca M. Franciszka Rostworowskiego i Klemensa M. Filipa Feldmana — zawiązał się spisek. Właściwie bunt rozpoczął się od bp. Próchniewskiego, jednak ten przekazał inicjatywę bp. Feldmanowi. Zanim to się jednak stało, do abp. Kowalskiego docierały informacje o niepokojach w kilku parafiach mariawickich. Delegował więc bp. Feldmana do wyjaśnienia problemów, podczas gdy ten za namową biskupów dołączył do spisku, by stać się po wahaniach bp. Próchniewskiego jego przywódcą. Zwierzchnik Kościoła bagatelizował problem, będąc pochłonięty działalnością naukowo-teologiczną i publicystyczną. Nie zdawał sobie sprawy, że biskupi zdecydowali się na jego usunięcie, tym bardziej, że w X 1934 r. abp Michał obchodził jubileusz sakry biskupiej, podczas którego otrzymał wiernopoddańcze życzenia podpisane przez pięciu biskupów, kapłanów i siostry kapłanki, braci i siostry zakonne, a także osobne pismo od bp. Rostworowskiego. Nic nie zapowiadało przewrotu… aż do stycznia 1935 roku.
Emisariusze biskupów podróżowali po parafiach, kolportując informacje o abp. Kowalskim, że zdziwaczał, cierpi na chorobę psychiczną i należy go niezwłocznie ubezwłasnowolnić. W akcję zaangażowały się również niektóre siostry kapłanki zdezorientowane zarysowaną przez przeciwników arcybiskupa perspektywą delegalizacji Kościoła przez władze, jeśli zwierzchnik pozostanie na stanowisku. W obiegu były plotki o klasztornych ekscesach i arcybiskupie nieliczącym się z opinią wiernych. Wbrew pojawiającym się w niektórych publikacjach stwierdzeniom, jakoby kapłaństwo kobiet było jedną z przyczyn rozłamu, należy w tym miejscu przypomnieć, że również po rozłamie zbuntowani biskupi wyświęcali nowe kapłanki, lecz niedługo po tym zmusili siostry do zrzeczenia się funkcji kapłańskich.
Wbrew statutowi Zgromadzenia biskupi mariawiccy zwołali kapitułę, do czego prawo miał tylko minister generalny Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów (abp Kowalski) lub w razie jego śmierci wikariusz generalny, i to w określonym czasie (co najmniej trzy tygodnie przed kapitułą powinno zostać wysłane zaproszenie, a sama kapituła odbyć się w oktawie Świąt Zesłania Ducha Świętego). Arcybiskupa odizolowano i mimo dwukrotnych próśb nie zezwolono mu na udział w kapitule. Do płockiego sanktuarium zjechali się kapłani i świeccy delegaci z parafii mariawickich. Płock stał się areną, na której zderzyły się nie tylko różne wizje mariawityzmu, ale i interesy oraz gdzie odbyła się walka o wpływy. Rewolucja „w imię przywrócenia starego porządku” zaczęła się od uniemożliwienia zwolennikom abp. Kowalskiego aktywnego udziału w kapitule. Stronnicy abp. Kowalskiego zarzucali „feldmanowcom”, że w zbuntowanej kapitule udział wzięli „świeżo obłóczeni i nowo wyświęceni młodzieńcy”. Wszystkiemu poprzez sieć agentów przyglądały się władze. Wynik spisku odbił się ciężkim piętnem na mariawityzmie, który utracił ok. 30% wiernych, a parafia w Grzmiącej jest tego najbardziej dramatycznym przykładem.
Rozłam w Grzmiącej
W styczniu 1935 roku mariawici z Grzmiącej i okolicznych wsi otrzymywali kolejne informacje o sytuacji we władzach Kościoła. Zdecydowano, że delegatami parafii zostanie dwóch członków rady parafialnej — Bronisław Kwiatkowski oraz Kazimierz Staroń, przyjaciel i szwagier Kwiatkowskiego. Obydwaj jechali do Płocka jako zwolennicy bp. Feldmana. Sytuacja przy Świątyni była bardzo napięta. Wstęp do kościoła był jedynie za okazaniem wejściówki, najprawdopodobniej, aby uniemożliwić kolejnym zwolennikom abp. Kowalskiego wejście do sanktuarium, w którym kapłanki na zmianę celebrowały msze święte 24 godziny na dobę, a siostry odprawiały adorację eucharystyczną. Panował chaos informacyjny.
Z tamtego czasu zachowały się wspomnienia nieżyjącej już Pelagii Sikorskiej z d. Kwiatkowskiej spisane w 2004 r. Są zgodne z zeznaniami, jakie Sikorska złożyła wobec polskich władz w 1947 r. Sikorska była córką kapłana ludowego Bronisława Kwiatkowskiego, uczestnika kapituły w 1935 roku, który zginął śmiercią męczeńską w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Warto zaznaczyć, że relacje Sikorskiej zgadzają się z zeznaniami innych świadków spisanymi po wojnie w ramach śledztwa przeciwko bp. Januszowi M. Szymonowi Bucholcowi i kilku innym duchownym. W odtajnionych aktach IPN zachowały się zeznania świadków wydarzeń oraz samego bp. Bucholca, a także obszerne akta spraw sądowych, podczas których słuchani byli zarówno mariawici związani z Płockiem, jak i Felicjanowem. Wróćmy jednak do wspomnień Pelagii Sikorskiej.
W kapitularzu, największej sali, jaka znajdowała się w pomieszczeniach klasztornych, zebrała się Kapituła. W pomieszczeniu — co było niespotykane — wystawiono Najświętszy Sakrament po to „by nadać powagi kapitule — jakby brano na świadka Pana Jezusa Utajonego, że to, co tam zostało postanowione jest słuszne i nieodwołalne”. Porządek obrad kapituły obejmował wybór następcy abp. Kowalskiego „tak jakby sprawa była przypieczętowana”. W obronie abp. M. Michała nie przemawiał nikt, a jemu samemu zakazano udziału w kapitule. Bronisław Kwiatkowski domagał się w imieniu swojej parafii obecności arcybiskupa. Zgromadzeni odmówili. Podjęto uchwałę o wyborze bp. Feldmana na nowego biskupa naczelnego. Kwiatkowski nie dał za wygraną. Jego córka wspominała: „Takie zaoczne załatwienie sprawy jeszcze bardziej zaniepokoiło ojca, choć był mocno skonfundowany i nie potrafił określić dlaczego się aż tak niepokoi, bo ufał naszym przełożonym, czyli biskupom”. Nowe władze Kościoła przyprowadziły swoich zwolenników do świątyni, a ponieważ ołtarz był zajęty przez kapłanki, pod chórem odśpiewano Te Deum.
Kwiatkowskiemu udało się dotrzeć do jednej z sióstr, która umożliwiła mu rozmowę z arcybiskupem. Zastał duchownego siedzącego w małym pokoju i naradzającego się z kilkoma osobami. Arcybiskup nie wiedział jeszcze, że został zdjęty z urzędu. O fakcie poinformował go dopiero Kwiatkowski, który przekonał się, że abp Michał nie tylko nie zwariował, ale jest w dobrej formie zarówno intelektualnej, jak i fizycznej. Styczniowa kapituła przypieczętowała rozłam, jednak w samym klasztorze niewiele się zmieniło, gdyż Świątynia Miłosierdzia i Miłości była prawnie własnością abp. Michała. Życie religijne w Świątyni toczyło się bez większych zmian przez nieco ponad miesiąc aż do 10 III 1935 r. Wówczas abp Kowalski został wraz z małżonką wezwany do starostwa powiatowego w Płocku. Dlaczego dopiero po miesiącu? Trudno jednoznacznie stwierdzić i pozostają jedynie spekulacje. Podobnie nie są znane wszystkie okoliczności związane z nielegalną kapitułą. Nie sposób jednak nie zauważyć niezdrowej aktywności aparatu państwowego. W płockim starostwie arcybiskupa i siostrę przełożoną rozdzielono, nie zezwalając im na kontakt. Arcybiskup został poddany wielogodzinnym przesłuchaniom, których celem było wymuszenie rezygnacji z urzędu. Władzom udało się złamać arcybiskupa. Złożono mu „propozycję nie do odrzucenia” – albo przenosiny do Felicjanowa ze swoimi stronnikami albo więzienie. Decyzję abp Kowalski podjął ok. godz. 23:00. Możliwa jest też inna interpretacja wynikająca odosobnionego w swej treści listu abp. Kowalskiego z XI 1935 roku nacechowanego ogromnymi emocjami, w którym duchowny stwierdza, że rezygnacja nastąpiła po rozeznaniu Bożej Woli. Biorąc jednak pod uwagę późniejsze wypowiedzi arcybiskupa list ten można rozpatrywać jako wyjątkowy wybuch emocji i rozżalenia spowodowanego zdradą wielu braci i sióstr, wieloletnią kampanią skierowaną przeciwko niemu, której jeszcze daleko było do końca.
Wiadomość o rezygnacji abpa Michała szybko przekazano do klasztoru, gdzie s. M. Celestyna Kraszewska na polecenie bp. M. Jakuba Próchniewskiego poinformowała mieszkańców, że o godz. 9:00 przed Świątynią stać będą ciężarówki, które przewiozą zwolenników arcybiskupa do Felicjanowa. Po stronie przełożonego stanęło ok. 80 sióstr i kilkunastu kapłanów. Na terenie małej posiadłości w Felicjanowie swój nowy dom znalazło ok. 100 osób. W tym też czasie uratowano oryginalny, spisany własnoręcznie przez św. M. Franciszkę, tekst Objawień Dzieła Wielkiego Miłosierdzia, który przetrwał dzięki felicjanowskim siostrom biskupkom wojenną zawieruchę, a dziś przechowywany jest w Felicjanowie.
Okupacja i ponowna próba odebrania kościoła
Powróćmy jednak do wydarzeń, które miały miejsce bezpośrednio po zakończeniu kapituły. Po przybyciu do Grzmiącej i niedzielnej mszy świętej Bronisław Kwiatkowski zdał relację parafianom. Kwiatkowski opowiedział o swojej rozmowie z arcybiskupem. Drugi delegat — Staroń — który z abp. Michałem nie rozmawiał, reprezentował linię zwolenników bp. Feldmana. Zderzenie obydwu relacji doprowadziło do zamętu. Zdecydowano, że kościół budowany w latach 1908–1911 przez wszystkich mariawitów, pozostanie własnością większości, a ta w 80% opowiedziała się za lojalnością wobec abp. Kowalskiego. Mimo tego kościół w trakcie walk przechodził z rąk do rąk, a wokół tych starć narosły legendy – do dziś wspomina się gdzieniegdzie o walce „feldmanowców” z „kowalszczakami”. Zwolennikami bp. Feldmana kierował ks. M. Augustyn Gostyński, który uzyskał pomoc grupy parafian z Niesułkowa i Lipki od kapł. M. Gabriela Kamera. „Ostatecznie” jednak kościół pozostał w rękach mariawitów wiernych abp. Kowalskiemu, natomiast mariawici płoccy odprawiali nabożeństwa w domu Kazimierza Staronia.
W kolejnych latach Parafia w Grzmiącej była niezwykle ważnym ośrodkiem misyjno-duszpasterskim felicjanowskiego mariawityzmu. Prasa mariawicka z końca lat 30. (np. “Młody Mariawita”, jednodniówka Wydawnictwa Kapłaństwa Ludowego) wielokrotnie wskazywała na Grzmiącą jako wzór prowadzenia pracy młodzieżowej, którą w Kościele kierowała s. M. Illuminata Sobieszczańska. Niewielki kościół w Grzmiącej był poza tym jednym z niewielu budynków sakralnych użytkowanych przez mariawitów felicjanowskich. I tak pozostało do 1941 roku…
Hitlerowska napaść na Polskę nie pozostała bez wpływu na podzieloną społeczność mariawicką. Bp Feldman, który był niemieckiego pochodzenia, cieszył się poparciem okupantów. Z kolei abp Kowalski został aresztowany, m.in. za list napisany do Hitlera już po wybuchu wojny. Dwa artykuły ukazały się w felicjanowskiej prasie — Królestwie Bożym na Ziemi. Wezwał w nim Hitlera do nawrócenia, jednak raczej mało prawdopodobne, że korespondencja w ogóle dotarła do dyktatora. Sprawą zainteresowało się jednak Gestapo, które uznało duchownego za niebezpiecznego „nacjonalistycznego polskiego szowinistę”. Arcybiskupa objęto aresztem ochronnym w Płocku. Gestapo zastanawiało się nad zwolnieniem arcybiskupa i wykorzystaniem go do ideologicznej walki z Kościołem rzymskokatolickim, jednak abp Kowalski jako polski patriota (dla okupantów „nacjonalista”) był według Niemców groźny. W sprawie zwolnienia arcybiskupa interweniowała s. arcykapłanka Izabela, która słała prośby o uwolnienie męża do kogo się dało, w tym do kancelarii III Rzeszy w Berlinie. Zachował się nawet list arcykapłanki skierowany do żony marszałka Hermanna Goeringa, Emmy.
Gestapo szczegółowo zapoznało się z dossier abp. Kowalskiego. Niemcy mieli dostęp do uznawanych obecnie za zaginione akt sprawy przeciwko arcybiskupowi w latach 1928–1931, które pozyskali z rzymskokatolickiej kurii płockiej od abp. F. Nowowiejskiego. Co więcej Gestapo przeprowadziło własne śledztwo, wysyłając do Felicjanowa prawnika, dr. Kinza, który po kilku dniach pobytu w Felicjanowie uznał zarzuty stawiane przez polskie władze abp. Kowalskiemu za propagandę aparatu państwowego i Kościoła rzymskokatolickiego. Raport prawnika został jednak przez przełożonych skrytykowany, gdyż „Kowalski został ukazany w nim prawie jako męczennik.” W instrukcji z 15 VIII 1940 r. odrzucono prośby o zwolnienie arcybiskupa i nakazano prowadzenie dalszych przesłuchań. 25 IV 1941 r. 70-letni abp. Michał trafił do KL Dachau, gdzie przebywał przez rok. 18 V 1942 przewieziono go do obozu Hartheim, gdzie zginął 26 V 1942 r.
Na polecenie bpa Feldmana kolejną próbę przejęcia kościoła w Grzmiącej podjął bp M. Szymon Bucholc. W tzw. „Ujawnieniu” z 13 V 1947 roku skierowanym do Dyrektora Departamentu Ogólnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego bp Bucholc tłumaczył się, że „4 października 1940 roku chociaż pod terrorem i z nakazu przełożonego” przyjął dla siebie i swojej rodziny dowód niemieckiego pochodzenia, a 18 X 1941 roku podpisał volkslistę III kategorii przeznaczoną dla częściowo spolonizowanych Niemców. „Ujawnienie” poprzedza m.in. odręcznie napisane zobowiązanie do zachowania milczenia oraz informacje ewidencyjne nt. działających parafii mariawickich. W dokumentach polskich władz bp Bucholc funkcjonował jako Niemiec względnie volksdeutsch.
Na podstawie zeznań bp. Bucholca i świadków można jednoznacznie stwierdzić, że przygotowania do ostatecznego przejęcia kościoła w Grzmiącej rozpoczęły się już w lutym 1940 roku. Istnieją dokumenty, sugerujące, że próby odebrania kościoła podejmowano przed wybuchem II wojny światowej. Starania czyniono na drodze urzędniczej, jednak nie przyniosły one skutku, prawdopodobnie dlatego, że 80% parafian w Grzmiącej należała do strony felicjanowskiej. Dodatkowo kościół dostępny był na modlitwę dla wszystkich mariawitów i płocka diaspora w Grzmiącej bez problemów mogła z niego korzystać.
Biskup naczelny Feldman wysłał bp. Bucholca do funkcjonariusza Gestapo Fuchsa odpowiedzialnego za sprawy religijne. Bucholc złożył donos na proboszcza parafii w Grzmiącej, s. bp Joannę M. Emanuelę (Emmę) Piotrowską, jedną z pierwszych biskupek konsekrowanych przez abp. Kowalskiego w 1929 r. Biskupka stawiła się na przesłuchanie w łódzkim Gestapo, gdzie wypytywana była o swoją wspólnotę. Wywierano na nią naciski, aby przyłączyła się do Kościoła płockiego. Oficer Gestapo indagował ją, czy odda kościół w Grzmiącej dobrowolnie. Kapłanka wiedząc o losie abp. Michała, a także sióstr aresztowanych przez Niemców, zadeklarowała, że przekaże kościół w Grzmiącej, jeśli takie będzie żądanie władz, jednak odmówiła wypowiedzenia lojalności arcybiskupowi.
W lipcu 1941 r. bp Bucholc zawnioskował u Fuchsa przekazanie kościoła pod jurysdykcję Płocka. Bp Bucholc kolejny raz zadenuncjował bp Piotrowską, obwiniając ją o organizowanie „napadów na kościół w Grzmiącej” w 1935 roku, kiedy to płocka mniejszość próbowała ponownie odebrać siłą świątynię mariawitom nurtu felicjanowskiego.
Mariawitom felicjanowskim zakazano podczas wojny odprawiania mszy świętych — zarówno kapłanom i kapłankom hierarchicznym, jak i kapłaństwu ludowemu [2]. Parafia w Grzmiącej była jedyną funkcjonującą parafią felicjanowską w regionie łódzkim. Wcześniej, bo w marcu 1941 r. Niemcy wysiedlili klasztor w Felicjanowie — część z nich zginęła w obozie w Działdowie i w Dachau. Kościoły płockie były zasadniczo czynne. Wcześniej władze zażądały od bp Piotrowskiej zamknięcia wszystkich kaplic. Kapłanka grała jednak na zwłokę, tłumacząc, że nie może odpowiadać za wszystkie kaplice. Wkrótce jednak wszystkie, oprócz Grzmiącej, placówki — Dąbrówka, Poćwiardówka, Wola Cyrusowa, Niesułków, Nowostawy Górne i Dolne, Stryków, Łódź i Zgierz — pozamykano. Mimo tego odbywały się potajemne nabożeństwa domowe prowadzone przez kapłaństwo ludowe według skróconego porządku przewidzianego w Mszaliku dla Kapłaństwa Ludowego. Dzięki reformom abp. Kowalskiego każda rodzina mariawicka mogła w szczególnych przypadkach, gdy nie było odpowiednich warunków, odprawić mszę świętą, która trwała od kilku do kilkunastu minut i nie wymagała używania strojów liturgicznych. Składa się ona z epiklezy, spowiedzi, ofiarowania, słów konsekracji, Modlitwy Pańskiej, komunii oraz dziękczynienia. W skrajnych sytuacjach wystarczały same Słowa Ustanowienia. W ten sposób mszę w obozie koncentracyjnym Dachau odprawiał abp Kowalski.
Mury nie pójdą do nieba
6 sierpnia 1941 roku do Grzmiącej przybył bp Bucholc w towarzystwie kapłanów M. Gabriela Kamera z Lipki oraz M. Michała Sitka ze Strykowa. Zażądali od felicjanowskich mariawitów przekazania kościoła.
Według relacji s. bp. M. Emanueli Piotrowskiej ze stycznia 1948 roku, bp Bucholc wraz z kapłanami Sitkiem i Kamerem wtargnęli do kościoła, wyganiając sprzed ołtarza s. M. Klemensę Ładę, która odprawiała adorację Przenajświętszego Sakramentu. Kapłani i parafianie przeszli do zakrystii, gdzie spotkali bp Piotrowską. Bp Bucholc ponownie zażądał oddania kościoła. Siostra odpowiedziała — zgodnie z obietnicą złożoną na łódzkim posterunku Gestapo — że tylko Niemcy mogą ją wygonić. Bp Bucholc obcesowo odpowiedział: „Ja jestem Gestapo i rozkazuję ci się stąd wynosić!”. Słowa te potwierdzili w zeznaniach świadkowie rozmowy. Biskupka, kapłan ludowy Kwiatkowski oraz wierni zaprotestowali i odmówili przekazania kościoła. Do zebranych dołączył niemiecki komisarz Fryderyk Hoffmann, odpowiedzialny za powiat brzeziński. Bp Bucholc powołując się na wpływy w Gestapo zażądał przekazania kluczy do kościoła. Kwiatkowski poprosił Hoffmanna, aby uniemożliwił odebranie świątyni. Niemiec poinformował bp. Bucholca, że znajduje się na terenie brzezińskim i musi mieć dokumenty od właściwych organów. Hoffmann przejął klucze od kościoła do czasu urzędowego wyjaśnienia sprawy. Biskup interweniował w łódzkim Gestapo jednak odniósł tylko częściowy sukces. Wprawdzie okupanci przychylili się do żądań bp. Bucholca to jednak nie chcieli bezpośrednio angażować się w konflikt bez przedłożenia odpowiednich pism na drodze służbowej.
Bp M. Emanuela wspominała, że jeszcze przed ponownym przybyciem bp. Bucholca wierni podnieśli krzyk, że nie oddadzą kościoła. Biskupka uspokajała wiernych, obawiając się niemieckich represji, i wygłosiła krótką naukę:
„Najmilsi Bracia! Siostry! Nie martwcie się o kościół, bo nie te mury pójdą do nieba, lecz wasze serca i tam znajdziecie pokój Boży. Módlcie się w waszych chatach, tak jak was nauczył Arcyb. Kowalski.” (pisownia oryginalna).
Z zeznań świadków wynika, że bp Bucholc był bardzo niezadowolony z biegu zdarzeń. Do przekazania kluczy doszło później na rozkaz brzezińskiego landrata w porozumieniu z Gestapo. Oficjalnego „odbioru” świątyni od Hoffmanna dokonali 12 sierpnia 1941 roku kapłani Kamer i Gromulski. Kościół w Grzmiącej przeszedł pod jurysdykcję Kościoła Starokatolickiego Mariawitów.
Siostry i mariawici felicjanowscy otrzymali zakaz wstępu do kościoła na modlitwę dopóki nie przyjmą jurysdykcji Płocka. Na żądanie kapłanów Hoffmann wyeksmitował z mieszkania kościelnego kapłana ludowego M. Gabriela Pietrasiaka, zapewniając siostry, że mogą pozostać w budynku plebanii znajdującej się nieopodal kościoła. Po tygodniu do Grzmiącej wrócili funkcjonariusze Gestapo i zostawili u s. M. Klemensy pisemne wezwanie do opuszczenia budynku w ciągu 10 dni i przekazania go bp. Bucholcowi. Ponadto wezwano siostry, by stawiły się do pracy u komisarza Hoffmanna i wydano bezwzględny zakaz sprawowania kultu religijnego pod rygorem aresztowania i wysłania do obozu koncentracyjnego.
Biskupka M. Emanuela natychmiast zarządziła opuszczenie domu. Dla kilku sióstr znalazła schronienie wśród wiernych, niektóre rozpoczęły niewolniczą pracę u Hoffmana. Bp Piotrowska nielegalnie przedostała się do Warszawy przez tzw. zieloną granicę i zamieszkała u swojej siostry, gdzie przebywała jako osoba świecka do końca wojny. Później przeniosła się do Felicjanowa, gdzie pełniła funkcję ekonomki, a także podejmowała służbę duszpasterską w parafiach kustodii łódzkiej.
Tragiczny los spotkał nie tylko abp. Kowalskiego, ale także kapłana ludowego Kwiatkowskiego, bezpośrednio zaangażowanego w sprawę Grzmiącej. Zachowane dokumenty dowodzą, że bp Bucholc i okoliczni kapłani donosili do Gestapo na Kwiatkowskiego, którego nazywali „odgrywającym rolę księdza” oraz „byłym żołnierzem polskim”. Kwiatkowskiemu nie pomogły nawet kontakty z Fuchsem, którego znał z czasów szkolnych. Należy jednak stwierdzić, że nie ma jasnych dowodów na związek donosu Bucholca z aresztowaniem Kwiatkowskiego. Bp Bucholc wyparł się jakiejkolwiek odpowiedzialności za uwięzienie tego ostatniego, argumentując, że jego aresztowanie było konsekwencją akcji ruchu oporu, który w Zgierzu zastrzelił dwóch niemieckich podoficerów. Bp Bucholc zeznając przed polskimi władzami przekonywał, że nie działał z premedytacją na szkodę innych mariawitów, a wręcz próbował ich ratować. Jako przykład podał uchronienie 30 sióstr mariawitek nurtu płockiego z zakładu przy ul. Łąkowej w Łodzi przed wywozem do pracy w Rzeszy oraz uratowanie przed obozem ks. M. Andrzeja Jałosińskiego (przyszłego biskupa łódzkiego) oraz ks. M. Barnabę Gromulskiego.
Przed aresztowaniem Kwiatkowski doświadczał szykan w związku ze swoją służbą jako polski podoficer i kapłan ludowy. Do Gestapo szły donosy, że Kwiatkowski „bezprawnie” używał szat liturgicznych i prowadził pogrzeby. Po aresztowaniu Kwiatkowskiego w jego obronie wystąpił szwagier, wspomniany już Kazimierz Staroń, należący do Kościoła płockiego. Pojechał do bp. Bucholca do Łodzi i poprosił o wstawienie się u Niemców za krewnym. Biskup odmówił. Zachowały się również zeznania, ukazujące negatywną rolę, jaką w prześladowaniu felicjanowskich mariawitów, a w szczególności kapł. Kwiatkowskiego oraz s. kapłanki M. Albertyny z Dobrej, odegrał kapłan Józef M. Gabriel Kamer, który w czasie wojny i potem aż do lat 80. był proboszczem parafii w Lipce.
Kapł. Kwiatkowskiego aresztowano, następnie wysłano do obozu w Radogoszczu (dziś dzielnica Łodzi), a następnie do Auschwitz, gdzie zginął 14 VII 1942 r.
Próby odzyskania kościoła po wojnie
Po wojnie mariawici felicjanowscy w Grzmiącej podejmowali próby odzyskania kościoła. Już 27 V 1945 roku przekazali pismo do Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi za pośrednictwem Starostwa Powiatowego w Brzezinach. Z treści wynika, że była już to druga prośba skierowana do władz. Pierwotny dokument nie zachował się. Pismo do władz wojewódzkich jest o tyle interesujące, że zawiera nie tylko opis wydarzeń z sierpnia 1941 roku, lecz także teologiczne uzasadnienie roszczenia strony felicjanowskiej do kościoła w Grzmiącej. W tekście ukazane jest znaczenie mariawickiego posłannictwa i rola, jaką odgrywa w nim kapłaństwo ludowe i niewiast. Autorzy listu uwydatnili również znaczenie kapłaństwa powszechnego i kobiet w kontekście patriotycznym, zwracając uwagę na zasadę równouprawnienia i praworządności w Kościele, a także wolności religijnej. Strona felicjanowska podkreślała, że wraz z odebraniem jej kościoła i ksiąg parafialnych, utraciła możliwość wystawiania dokumentów metrykalnych, podnosząc jednocześnie, że strona płocka nie uznaje chrztów i ślubów przeprowadzanych przez siostry kapłanki.
Starosta brzeziński w imieniu wojewody łódzkiego odpowiedział, że zgodnie z ustawą z 6 V 1945 roku o majątkach opuszczonych i porzuconych, sprawą powinien zająć się sąd grodzki. Mariawici felicjanowscy poprosili o zatwierdzenie na stanowisku proboszcza parafii kapł. Adama M. Bernarda Komorowskiego, wyznaczonego przez bp. Stanisława M. Tytusa Siedleckiego (Felicjanów).
W piśmie z 6 VIII 1946 r. skierowanym do ministra sprawiedliwości mariawici felicjanowscy przypomnieli kontekst odebrania kościoła, wskazując, że w okolicy otwarte są trzy kościoły „płockie”, podczas gdy „rdzenni mariawici”, którzy pozostali wierni abp. Kowalskiemu nie posiadają żadnego, mimo iż w Grzmiącej mariawitów felicjanowskich było ok. 440, a płockich 190.
31 X 1947 roku odbyła się przed Sądem Grodzkim w Brzezinach kilkugodzinna rozprawa, w której stronę felicjanowską reprezentował bp M. Tytus Siedlecki, a płocką ks. M. Augustyn Gostyński. Strategia strony płockiej polegała na udowodnieniu przed sądem, że zwolennicy abp. Kowalskiego nie są prawdziwymi mariawitami, a „błędowiercami”, którzy zostali wykluczeni z Kościoła decyzją kapituły z 1935 roku za popieranie abp. Kowalskiego i jego reform (w aktach sądowych wymienione zostaje kapłaństwo niewiast i kapłaństwo ludowe). Sąd nie podzielił argumentacji kapł. Gostyńskiego i nakazał zwrot kościoła i posesji kościelnych mariawitom felicjanowskim. Wyrok nie był prawomocny i stronom przysługiwała apelacja w ciągu siedmiu dni. Z listu z 2 XI 1947 r. napisanego przez s. M. Urszulę do Siostry Wikarii Generalnej, zawierającego relację z rozprawy, wynika, że mimo zwycięstwa w pierwszej instancji mariawici felicjanowscy liczyli się z ostatecznym zwycięstwem strony płockiej. W relacji s. M. Urszuli brakuje optymizmu, a przeważa ostrożność.
W postępowaniu drugoinstancyjnym przed Sądem Okręgowym w Łodzi płoccy mariawici zaprezentowali argumentację prawną, którą podtrzymał sąd, uchylając wykonanie wyroku sądu grodzkiego. Taktyka strony płockiej zmierzała do dyskredytacji felicjanowskich roszczeń. Posłużono się przy tym podobnym argumentem, jaki na początku XX wieku czynniki rządowo-kościelne stosowały wobec mariawickiej własności kościelnej przepadającej na własność Kościoła rzymskokatolickiego po konwersji kilku mariawickich kapłanów na rzymski katolicyzm. Wówczas Kościół mariawicki nie miał osobowości prawnej, a pobudowane wielkim trudem przez wiernych kościoły zapisywane były jako własność prywatna kapłanów, którzy po przejściu na rzymski katolicyzm kościół „zabierali ze sobą” pozostawiając ludzi bez świątyni.
Płoccy mariawici przekonywali sąd, że tylko parafia jest uprawniona do wytoczenia i prowadzenia sprawy, a zgodnie z przedwojennymi regulacjami skuteczna reprezentacja przewidywała proboszcza i dwóch parafian wskazanych przez zebranie ogółu parafian. Sąd (sygn. akt 662/47) przychylił się do tej argumentacji, stwierdzając, że ani bp Siedlecki, ani kapłan Pietrasiak nie mogli udowodnić kim są, ponieważ wspólnota, którą reprezentują, nie posiadała wówczas żadnej osobowości prawnej. Strona płocka przedstawiała bp. Siedleckiego jako uzurpatora, odmawiając mu biskupiego tytułu i utrzymując, że kościół nie może być własnością osoby prywatnej, jaką był dla nich bp Siedlecki. Sąd stwierdził, że „okoliczność ta posiada pierwszorzędne i decydujące znaczenie” i nie zajął się merytorycznym rozpatrzeniem sprawy własności kościoła w Grzmiącej. W pisemnym uzasadnieniu wyroku sąd zaznaczył, że o ile felicjanowscy mariawici nie mieli tytułu prawnego do podjęcia działań rewindykacyjnych, o tyle Kościół Starokatolicki Mariawitów (Płock) był uznanym przez państwo Kościołem. Jako przykład podano przyjęcie do „zatwierdzającej wiadomości” przez Departament Wyznaniowy w Ministerstwie Administracji Publicznej decyzji kapituły z 4/5 lipca 1945 r. o wyborze bp. Romana M. Jakuba Próchniewskiego na Biskupa Naczelnego Kościoła. Strona felicjanowska próbowała odwoływać się od wyroku Sądu Okręgowego, jednak poniosła klęskę. Adwokat Edward Jarosiewicz, reprezentujący felicjanowskich mariawitów, napisał 24 II 1948 roku do bp. Siedleckiego krótki list, podkreślając konieczność jak najszybszego uregulowania statusu prawnego Kościoła Katolickiego Mariawitów.
Sprawa Grzmiącej powróciła na krótko w latach 50., ponieważ Kościół Katolicki Mariawitów skierował 16 V 1952 roku pismo do Romana Darczewskiego, wicedyrektora Urzędu ds. Wyznań, w którym przypomniano sprawę odebrania kościoła, apelując o działania „kasujące decyzję okupanta”. Do dokumentu załączono listę z 444 podpisami parafian z Grzmiącej i okolicznych wsi. W tym kontekście pojawia się ciekawa i niestety niezrealizowana perspektywa. W piśmie z 10 XI 1952 roku dyr. Darczewski zaapelował do Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Łodzi o zwrot spornej świątyni Kościołowi Katolickiemu Mariawitów, przekonując, że oddanie kościoła mariawitom felicjanowskim nie wyklucza jego współużytkowania przez obydwie grupy mariawickie. Kilka miesięcy wcześniej abp Józef M. Rafael Wojciechowski, minister generalny Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów i przewodniczący Rady Najwyższej Przełożonych Kościoła, skierował pismo do bp. M. Jakuba Próchniewskiego (Płock) z propozycją „dobrowolnego porozumienia się powołanych ad hoc przedstawicieli obu zainteresowanych stron.” Abp Wojciechowski zadeklarował w imieniu Rady gotowość „uwzględnienia wszystkich interesów mniejszości i zagwarantowania wykonania warunków umowy, jako ewentualnego wyniku porozumienia w tej sprawie.” W dalszej części pisma abp Wojciechowski zaproponował polubowne rozwiązanie sprawy i współużytkowanie kościoła na określonych wspólnie warunkach. Pismo wystosowano na mocy uchwały Walnego Zgromadzenia Parafialnego z 5 IV 1952 r. Propozycja arcybiskupa nie doczekała się odpowiedzi.
Powojenne losy bp. Bucholca
Sprawa kościoła w Grzmiącej rozgrywała się również na płaszczyźnie karnej. Kwestia uwikłania bp. Bucholca we współpracę z Niemcami stanowiła podstawę do wytoczenia procesu, a wydarzenia z Grzmiącej dodatkowo obciążały duchownego. Biskupa uznano za winnego i skazano na krótką karę więzienia. Szybko jednak powrócił do swoich obowiązków. Wspomniane na początku „Ujawnienie” z 1947 r. rozpoczęło współpracę bp. Bucholca z bezpieką. Witold Rychter z UB kilkakrotnie przesłuchiwał bp. Bucholca. Na podstawie pozyskanych informacji złożył 16 IV 1947 roku do przełożonych wniosek o rozpracowanie środowiska mariawickiego, argumentując, że przynajmniej czterech duchownych współpracowało z Niemcami. Agenturalnemu rozpracowaniu nadano kryptonim „Balet”. 10 V 1947 roku bp Szymon Bucholc własnoręcznie napisał zobowiązanie do współpracy. Jego donosy miały być opatrzone pseudonimem „Mały”. W XI 1947 roku bp Bucholc był podejrzanym w śledztwie prowadzonym ws. „szkodliwej działalności dla ludności polskiej”. 17 XII 1948 biskupa aresztowano. Przeciwko bp. Bucholcowi sformułowano 28 X 1949 akt oskarżenia, który zawierał dwa punkty: odebranie kościoła w Grzmiącej i wysiedlenie pięciu osób. 3 XII 1949 roku odbyła się w Łodzi rozprawa . Wyrok sądu był druzgocący – bp. Bucholca uznanego winnym zarzucanych mu czynów, skazano go na karę trzech lat pozbawienia wolności, pozbawienie praw publicznych na trzy lata i przepadek mienia. W sentencji wyroku (sygn. akt III K 332/49) przewodniczący składu sędziowskiego Mieczysław Gołąb stwierdził, że „niewątpliwie leżało w interesie władz niemieckich wywołanie i potęgowanie waśni wśród polskich grup religijnych. Działalność ta zmniejszała odporność narodu polskiego jako całości (…) Przebieg synodu z 1935 roku nie zmienia faktu, że Bucholc występował w Grzmiącej jako Niemiec przeciwko Polakom. Oskarżony odebrał kościół nie jako kapłan, ale jako Niemiec.”
Po ogłoszeniu wyroku obrońcy bp. Bucholca złożyli wniosek o kasację i rozpoczęli jednocześnie starania o zwolnienie biskupa z więzienia ze względu na zły stan zdrowia. 28 I 1950 uchylono areszt po badaniach przeprowadzonych przez lekarza więziennego. Dokładnie trzy miesiące później odbyło się posiedzenie Sądu Najwyższego, który uniewinnił bp. Bucholca. Sentencja wyroku (nr akt 142/50) stwierdza, że bp Bucholc działał w zakresie jurysdykcji kościelnej, a nie w interesie Niemców i egzekwował jedynie postanowienia uchwały kapituły z 1935 r. Sąd stwierdził, że skazany działał z pobudek religijnych, a po rozłamie i zdjęciu z urzędu abp. Kowalskiego budynki powinny przejść pod zarząd nowej jurysdykcji kościelnej. Sąd Najwyższy nie zajmował się aspektami kanonicznymi, tzn. nie rozpatrywał, czy kapituła była legalna czy też nie. Równocześnie z procesem o wydarzenia w Grzmiącej toczyło się postępowanie rehabilitacyjne bp. Bucholca, dotyczące „odstąpienia od narodowości polskiej”. Wszczęto je 4 IV 1946 roku i zakończono w ciągu roku, umarzając zarzuty.
Losy bp. Bucholca w kolejnych latach nie potoczyły się zbyt szczęśliwie. Bp Bucholc był — jak wielu innych kapłanów — częścią agenturalnej układanki w wewnątrzkościelnych sporach. Świadczy o tym m.in. ostry list części kapłanów do bp. Bucholca z września 1951 roku, w którym wypominają mu m.in. współpracę z Niemcami oraz „ślepe posłuszeństwo” wpierw wobec abp. Kowalskiego, następnie bp. Feldmana i wreszcie bp. Próchniewskiego. Po wojnie bp Bucholc pełnił funkcję proboszcza w Lesznie koło Warszawy i biskupa diecezji śląsko-łódzkiej. Na starość przeniósł się do płockiego klasztoru, gdzie zmarł w 1965 roku.
Historia (nie)zapomniana
W relacji z obchodów 100-lecia niezależności organizacyjnej Kościoła mariawitów oraz w święto patronalne parafii w Grzmiącej zamieszczonej w 2006 roku na stronach internetowych Kościoła Starokatolickiego Mariawitów opisana jest krótka historia kościoła i parafii. Niestety przemilczane są trudne dzieje odebrania kościoła mariawitom przez innych mariawitów. Również tekst zamieszczony na tablicy informacyjnej przed wejściem na teren kościoła nic nie mówi o jego burzliwej historii. To dość wymowna narracja historyczna, optująca za wymazaniem trudnych wydarzeń z pamięci, nie pozostawiająca miejsca dla refleksji i przepracowania przeszłości, zadawalająca się wymyślonym dogmatem „kościół zawsze był nasz”.
W Grzmiącej znajduje się do dziś najliczniejsza parafia Kościoła Katolickiego Mariawitów. W nabożeństwach w felicjanowskiej kaplicy uczestniczą też wierni płockiego mariawityzmu, a w niejednej rodzinie bez trudu można znaleźć mariawitów obydwu wyznań.
O trudnej i obciążającej historii z Grzmiącej wie wielu lub prawie wszyscy, niemniej mało kto chce na ten temat rozmawiać, uznając status quo za nienaruszalny nawet na płaszczyźnie zmierzenia się z przeszłością i krzywdami, które nie zostały jawnie wypowiedziane, ani tym bardziej duchowo zrekompensowane. Proces oczyszczenia pamięci, wybaczenia, odpuszczenia i rozgrzeszenia nie dokonał się.
Historia kościoła w Grzmiącej jest zasadniczo historią rozłamu w miniaturce, który dotknął wszystkich wymiarów Kościoła mariawitów. Zapoznając się z literaturą mariawicką, w tym także z polemicznymi tekstami napisanymi świeżo po rozłamie w 1935 roku, oraz współczesnymi publikacjami natrafiłem na cenną refleksję dr. Sławomira Gołębiowskiego, zawartą we wstępie książki o procesach sądowych skierowanych przeciwko abp. Kowalskiego: „Historia mariawityzmu nadal zawiera wiele niedostatecznie znanych wątków, mających znaczenie dla jego przyszłości i choćby z tych względów zasługujących na szczegółowe opracowanie. Nie da się bowiem wymazać z pamięci przeszłości, w której przez dziesięciolecia kształtowała się tożsamość mariawitów. Tak, jak nie można pominąć prawdy o wydarzeniach, których wpływ na dzieje mariawityzmu jest nie do zakwestionowania.” Trudno się nie zgodzić!
Przypisy
[1] Por. Sławomir Gołębiowski: W poszukiwaniu prawdy. Sądowe procesy arcybiskupa Jana M. Michała Kowalskiego, Felicjanów 2014.
[2] Kapłaństwo ludowe wprowadzono w mariawityzmie w 1935 roku, jednak zapowiadane było wcześniej przez abp. M. Michała Kowalskiego w listach pasterskich.
Od Autora
W omawianych latach i sprawie bp. M. Szymona Bucholca i Parafii w Grzmiącej władze pozyskiwały cenne informacje od jednego z kapłanów płockich o pseudonimie „Pilot”. To on przekazywał służbom szczegółowe raporty o przebiegach kapituły, kontaktach ekumenicznych, korespondencji, prywatnych rozmowach kapłanów i sióstr, spotkaniach kapłańskich, nastrojach w Kościele i Radzie Kościoła, a także dane wrażliwe o skandalach obyczajowych wśród kapłanów, a przede wszystkim o zwalczających się frakcjach. Bezpieka, której zależało nie tylko na inwigilowaniu, ale i kreowaniu polityki Kościoła, wykorzystywała swoich TW i historyczne zaszłości do własnych celów. Kandydatami na kolejnych TW byli najczęściej kapłani typowani na potencjalnych biskupów, jednak nie zawsze bezpiece udawało się pozyskiwać tych duchownych, których chcieli – przykładem jest choćby bp M. Andrzej Jałosiński z Łodzi, następca bp. Bucholca w urzędzie ordynariusza diecezji śląsko-łódzkiej, który nie podjął czynnej współpracy i zwodził oficerów służb.
Władze miały również rozeznanie w sytuacji w Kościele felicjanowskim, jednak była to wiedza dość powierzchowna. Oficer prowadzący sprawy mariawickie z zawodem odnotowuje, że w Kościele Katolickim Mariawitów agentury nie było. Wiedzę o nastrojach w Felicjanowie pozyskiwano dzięki TW związanym z Płockiem (TW Pilot, TW Weraka). Dopiero na początku lat 50. udało się na jakiś czas zainstalować w środowisku felicjanowskim agenta o pseudonimie „Oddany”, który informował służby o działaniach abp. M. Rafaela Wojciechowskiego. W późniejszych latach władze nie dawały za wygraną i próbowały poprzez podstawione osoby „zainteresowane mariawityzmem” inwigilować felicjanowski klasztor. Próby te jednak nie przyniosły większych rezultatów.
Dzięki rozbudowanej sieci agenturalnej w latach 50. i później władze wiedziały o najważniejszych sprawach Kościoła Starokatolickiego Mariawitów. Tak pozostało do 1990 roku. Ocalałe materiały, dotyczące rozpracowywania Kościoła Starokatolickiego Mariawitów, w tym szczególnie Sprawy Obiektowej „Wieża”, mówią o co najmniej dwóch biskupach naczelnych zarejestrowanych jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa, z których jeden miał być pozyskany na zasadach dobrowolności.
W kolejnych tekstach przybliżać będziemy nieznane i mniej znane kwestie, dotyczące historii mariawityzmu, w tym m.in. sprawę zagranicznych placówek mariawickich oraz historię sporu o przyszłość płockiego mariawityzmu między biskupami M. Jakubem Próchniewskim a bp. M. Bartłomiejem Przysieckim.