Pies kręci ogonem, czy ogon psem?
- 16 kwietnia, 2007
- przeczytasz w 7 minut
Pewien rabin zadał takie pytanie: Czy Halacha jest psem, który kręci ogonem, czyli teologią, czy też teologia jest psem, który kręci ogonem, czyli Halachą? Z dużym uproszczeniem moglibyśmy to pytanie sformułować inaczej: Czy Biblia jest tym psem, który kręci ogonem, a ogonem jest teologia, czy też tym psem jest teologia i to ona kręci ogonem? Ogonem wtedy oczywiście byłaby Biblia. Zdaję sobie sprawę, że taka […]
Pewien rabin zadał takie pytanie: Czy Halacha jest psem, który kręci ogonem, czyli teologią, czy też teologia jest psem, który kręci ogonem, czyli Halachą? Z dużym uproszczeniem moglibyśmy to pytanie sformułować inaczej: Czy Biblia jest tym psem, który kręci ogonem, a ogonem jest teologia, czy też tym psem jest teologia i to ona kręci ogonem? Ogonem wtedy oczywiście byłaby Biblia.
Zdaję sobie sprawę, że taka zamiana Halachy na Biblię jest bardzo dużym przybliżeniem, bo w rabinicznym interpretowaniu Biblii i w Talmudzie Halacha opisuje precyzyjne normy postępowania, które konkretyzują przykazania Tory (zobacz, np.: tutaj). Więc jasnym jest, że Biblia to nie to samo co Halacha… Pomijając niedokładność przeniesienia tego pytania na język chrześcijaństwa, jest ono mimo wszystko nadal ciekawe.
Co ma piernik do wiatraka, albo raczej co ma pies do ogona? A no ma. I to wiele. Ale o co w ogóle chodzi z tym psem? I co to ma do Biblii? Być może obraz psa, który kręci ogonem nie przemawia do każdego, jednak wydaje mi się, że intuicyjnie wielu z nas rozumie problem tu przedstawiony. Spróbuję jednak pokazać go też inaczej. Czy patrzymy na teologię przez pryzmat Biblii? Czy też na Biblię przez pryzmat teologii? A może ten proces jest jeszcze bardziej skomplikowany? Może jest coś pomiędzy teologią a Biblią? A właściwie czym jest ta cała teologia? Czy nie wystarczy nam Biblia taka jaką jest?
Zacznijmy więc od teologii. Gdyby sto lat temu zadać pytanie, czym jest teologia, bez wątpienia każdy odpowiedziałby, że jest to nauka o Bogu. Jednak dzisiaj sprawa nie jest już taka oczywista. Coraz więcej ludzi zajmujących się teologią, skłonnych będzie raczej do udzielenia odpowiedzi, że teologia jest poszukiwaniem Boga. Pomyślisz teraz: Ale teologia mnie nie dotyczy, ja po prostu czytam Biblię i wierzę w to co jest w niej napisane. Czy aby na pewno? Czy nie jest raczej tak, że czytając Biblię już stajesz się swego rodzaju teologiem, który poszukuje Boga? Czy nie wyciągasz wniosków? Czy nie próbujesz znaleźć odpowiedzi na nurtujące cię pytania? Być może nie jest to wielka teologia, ale chyba jednak jakaś jest…
I tu nagle widzimy pewien problem. Skoro wszyscy w jakiejś mierze jesteśmy teologami szukającymi Boga w Biblii, to dlaczego w tak wielu tematach dochodzimy do tak różnych wniosków? Być może powinniśmy przyjrzeć się pytaniu: Może jest coś pomiędzy teologią a Biblią? I tu chyba musimy udzielić odpowiedzi twierdzącej… W sumie nie będzie to nic nowego, jeśli napiszę, że tym problemem jest każdy z nas, czyli po prostu czytelnik Biblii. Co mam na myśli? Każdy ma jakieś przekonania, podchodzi do tekstu Biblii z pewnym podejściem, ma określony sposób myślenia, został wychowany w określonej kulturze, wysłuchał takie a nie inne kazania, przeczytał różne książki. Wszystko to razem wzięte, a także jeszcze więcej rzeczy, o których tu nie napisałem, wpływa na nasze rozumienie Biblii.
W tym momencie nagle uświadamiamy sobie, że przeniesienie pytania rabina na język chrześcijaństwa, już nie jest tak wielkim uproszczeniem. Jedyna uwaga to taka, że w miejsce Biblii tak naprawdę należy wstawić moje/twoje rozumienie Biblii. I tu sprawa trochę się komplikuje… Nagle dochodzimy do wniosku, że każdy z nas może mieć taką małą, osobistą i niewypowiedzianą halachę w swojej głowie. Być może z jej obecności nawet nie zdajemy sobie sprawy. Może nam się wydawać, że czytamy Biblię taką jaką jest a w rzeczywistości czytamy ją taką, jaką nam się ona wydaje. I kto tu kim w końcu kręci? Zaczyna się robić pesymistycznie, bo nagle zdajemy sobie sprawę, jak bardzo wszystko staje się względne. I teologia, i Biblia, i moja halacha… Czy jest z tego wyjście? Jakieś rozwiązanie? Czy mogę uwolnić się z moich ograniczeń, których mogę nie być nawet świadomy? Wydaje się, że jest pewien kierunek. Ale z góry uprzedzam, że wymaga wysiłku. Jeśli więc nie jesteś gotowy do podjęcia trudu, to raczej daj sobie spokój z dalszym czytaniem tego tekstu, wróć do swoich ulubionych zajęć i jak najszybciej zapomnij o wszystkich pytaniach, które tu postawiłem. W przeciwnym razie grozi ci intelektualna schizofrenia.
Z drugiej strony dla wielu ten problem w ogóle nie istnieje. Jeden stwierdzi, że ma Urząd Nauczycielski Kościoła, który interpretuje Biblię, więc nie ma tu miejsca na jakiś błąd. Inny stwierdzi, że Księgi Symboliczne wystarczająco dobrze tłumaczą nauczanie Biblii. Inny powie, że ufa autorytetom powołanym do służby pastora, nauczyciela, czy starszego zboru, które to autorytety są odpowiedzialne za właściwe wykładanie Słowa Bożego. Jestem w stanie zrozumieć takie podejście i nie dziwię się, że dla wielu osób jest wystarczające. Jednak nie dla wszystkich. W każdej wspólnocie chrześcijańskiej są ludzie, którzy chcą czegoś więcej, szukają i nie zadowalają się łatwymi odpowiedziami. Bez względu na to czy jesteś katolikiem, ewangelikiem, zielonoświątkowcem, baptystą, czy innej maści chrześcijaninem, masz prawo do własnych poszukiwań. Zresztą jest to chyba oczywiste i banalne stwierdzenie…
Myślę, że w końcu warto byłoby odpowiedzieć na pytanie tytułowe, bo pies czuje się zakłopotany i nie wie czy może kręcić swoim ogonem, czy też przez tenże ogon powinien być kręcony. A zatem oczywiście psem jest Biblia i to ona powinna kręcić teologią, czyli ogonem. Jednak powyższe mniej, lub bardziej zawiłe rozważania uświadomiły nam, że pomiędzy Biblią a teologią jest człowiek, który czasem (a może nawet dość często) przeszkadza Biblii kręcić ogonem, to znaczy teologią. Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że współczesny człowiek, zwłaszcza jeśli myśli na sposób zachodni, widzi tekst ale nie widzi Biblii. Powiesz: O co ci znowu chodzi? Jak można widzieć tekst i nie widzieć Biblii? Odpowiem: Niestety można. Pozwól, że posłużę się niezbyt grzecznym przykładem: To tak jak z analfabetą — widzi litery ale nie zna ich znaczenia. Nawet może je przepisać… Bardziej kulturalnym przykładem byłaby osoba ucząca się języka obcego. Kiedy słyszy po raz pierwszy jakiś idiom w tym języku, może go zrozumieć zupełnie inaczej. Wyobraźmy sobie co myśli obcokrajowiec, który uczy się języka polskiego, kiedy słyszy, że ktoś ma węża w kieszeni. Przez myśl mu nie przejdzie, że wypowiadasz się o jego skąpstwie. Być może będzie unikał tej osoby jak ognia. Podobnie z Biblią. Można czytać słowa, rozumieć co znaczą, rozumieć całe zdania i nie widzieć treści, która się za nimi kryje. Tak, to dobre określenie: Treść, która się kryje… Tu przychodzą mi na myśl słowa innego rabina: Szukajcie a znajdziecie. Oczywiście był on kimś więcej niż tylko rabinem. Ten rabin — Jezus Chrystus — wzywa nas, abyśmy przyjęli postawę poszukiwacza. A postawa poszukiwacza zawiera w sobie pewne ważne cechy: cierpliwość, pokora, rzetelność i na pewno wiele innych. Bez tego nigdy nie będziemy prawdziwymi poszukiwaczami a jedynie analfabetami patrzącymi ale nie widzącymi, słuchającymi ale nie rozumiejącymi. Ale to tylko początek…
Nie wystarczy tylko nastroić instrument — trzeba zacząć na nim grać. Na początku niezbyt ładnie, wręcz może fatalnie. Ale innej drogi nie ma. Później grasz coraz lepiej, aż w końcu zaczyna to brzmieć całkiem dobrze. Zaczynasz widzieć, że za słowami Pawła stoi coś większego niż tylko znaczenie które widzisz, czytając litery. Zaczynasz widzieć, że Jezus nie myślał w naszym zachodnim stylu i zupełnie inaczej konstruował myśli. Zaczynasz widzieć swoją halachę, którą tworzyłeś na podstawie słów ale nie na podstawie treści. Biblia zaczyna pokazywać ci Boga, jego charakter, jego zamiary. Zaczyna przemieniać twój sposób myślenia, poszerzać tw
oje horyzonty, otwierać na ludzi. Przestajesz szufladkować. Przestajesz bić ludzi Biblią po głowie. Łapiesz właściwy kierunek… Zaczynasz doceniać badania naukowe, które pomagają ci próbować myśleć tak jak ci, którzy pisali słowa tekstów biblijnych, jak ci, którzy je pierwszy raz słyszeli i czytali. Zaczynasz widzieć Pawła już nie jak teologa w naszym rozumieniu, ale w rozumieniu czasów, w których żył. Zaczynasz doceniać inną literaturę, która rzuca światło na sposób myślenia, formułowania myśli, dowodzenia, modlitwy… To tylko początek, ale zapewniam cię, że warto. Nie będzie łatwo, ale satysfakcja gwarantowana. Może nie odkryjesz niczego nowego, a wszystko do czego dojdziesz będzie tym, co już kiedyś, gdzieś słyszałeś lub czytałeś. Ale to będzie twoje osobiste odkrycie. Będziesz pewny skąd się bierze. Jaka jest twoja decyzja?