Klinger o grekokatolikach: ekumenicznie sprzed 15 lat
- 5 lutego, 2005
- przeczytasz w 4 minuty
Pragnę przypomnieć piękny tekst prawosławnego teologa świeckiego Michała Klingera, nigdy nie publikowany dotąd poza pierwodrukiem. Nie powinien ulec zapomnieniu!Gazeta Wyborcza, nr 13 z 16 stycznia 1990 r., s. 6 /zachowano ortografię, interpunkcję, podział na akapity i podkreślenia oryginału/ Bracia, wybaczcie! Ja, prawosławny – przyjmuję z radością powiew wolności nad umęczonym Kościołem unickim w ZSRR! Już wkrótce moi bracia, wschodni chrześcijanie, wywodzący się z tego samego co ja pnia […]
Pragnę przypomnieć piękny tekst prawosławnego teologa świeckiego Michała Klingera, nigdy nie publikowany dotąd poza pierwodrukiem. Nie powinien ulec zapomnieniu!
Gazeta Wyborcza, nr 13 z 16 stycznia 1990 r., s. 6
/zachowano ortografię, interpunkcję, podział na akapity i podkreślenia oryginału/
Bracia, wybaczcie!
Ja, prawosławny – przyjmuję z radością powiew wolności nad umęczonym Kościołem unickim w ZSRR!
Już wkrótce moi bracia, wschodni chrześcijanie, wywodzący się z tego samego co ja pnia – z Kościoła wschodniego w Rzeczypospolitej – będą mogli postawić świeczkę przed ikoną w swej cerkwi, obejść ją na Paschę ze śpiewem: „Woskriesienije Twoje, Christie Spasie”, wyprowadzić ze świątyni zwłoki krewnego na swój własny cmentarz… Skończą się też ich cierpienia, represje. Wielu „z daleka” wróci do swych wiosek i domów.
Ten moment jest też szansą dla nas, prawosławnych i katolików, by zamknąć okres znieczulenia i win, jakie ciążą na nas w związku z naszym stosunkiem do sprawy Kościoła grekokatolickiego.
Musimy otwarcie wyznać: wobec unitów zawiniliśmy wszyscy. Nadszedł czas, byśmy też wszyscy – prawosławni, łacińscy katolicy i sami unici – wyznawszy wzajemne winy, ze szczególną uwagą zadbali o prawdziwie chrześcijańskie formy współżycia. Nie możemy dopuścić do wrogich „krucjat” i rozliczeń, które zatrułyby ten wzniosły moment odrodzenia życia kościelnego wschodnich katolików – na Ukrainie, ale i w Polsce. Nawołuję do powszechnego chrześcijańskiego czuwania.
Ostatnie obchody jubileuszu Tysiąclecia Chrztu Rusi, miast wszystkich zbliżyć, poróżniły nas.
Trzeba się więc mieć na baczności i liczę w tej sprawie na moralne autorytety naszych wspólnot, byśmy z tej trudnej próby ekumenizmu mogli wszyscy wyjść zwycięsko i za kilka lat cieszyć się pięknym współżyciem naszych siostrzanych Kościołów i to po obu stronach granicy.
Ostatnie uzgodnienia między Janem Pawłem II a Michaiłem Gorbaczowem otwierają drogę do rozwoju Kościoła unickiego. Dotyczą terenów Związku Radzieckiego, lecz jeśli Kościół ów tam się odrodzi, odbije się to głębokim echem w Polsce. Będzie to trudny wstrząs – przecież i u nas świątynie unitów często są nie użytkowane przez unitów. Osobiście jestem optymistą i nie czuję się w tym poglądzie odosobniony.
Warto zdać sobie sprawę, że w Polsce po niesławnym „synodzie” lwowskim z 1946 r. Kościół grekokatolicki pozostawał nadal w obrębie Kościoła katolickiego, zaś polski Kościół prawosławny nie dokonał wtedy żadnej aneksji, ani „duszyczek”, ani świątyń. Oddziaływała jedynie ogólna polityczna atmosfera stalinizmu, która wobec Ukraińców zmaterializowała się w deportacyjnej akcji „Wisła”. Akcja ta tragicznie zniszczyła ich życie narodowe, wyznaniowe, a często też rodzinne i osobiste. Zniszczone zostały ich ojczyste wsie, narodowa kultura materialna, a świątynie i cmentarze niszczeją często do dzisiaj.
Deportacje w ramach akcji „Wisła” objęły również ludność prawosławną: sięgały przecież aż za Białą Podlaską. Zarówno unita, jak prawosławny szedł wtedy do wagonu. My, prawosławni, mogliśmy jednak od razu odbudowywać na nowym miejscu życie parafialne, a nasi bracia unici tego uczynić nie mogli.
Warto podkreślić, że parafie prawosławne powstałe w środowisku poprzednio unickim – i to zarówno na terenie przesiedlenia, jak i w rodzinnych wsiach karpackich (po 1956 r., gdy możliwe były już powroty) – są owocem wspólnoty losów przesiedleńczych. Stały się też świadectwem nieusuwalnego poczucia wspólnoty tradycji kościelnej, w obliczu zagrożenia utratą tożsamości.
Czy jednak my, prawosławni, nie wytworzyliśmy na tym tle wielu niepotrzebnych konfliktów?
Czy byliśmy dość bezinteresowni w stosunku do unitów – jakże często naszych współziomków, a nawet krewnych?! Czy więc, będąc w nieporównywalnie korzystniejszej od nich sytuacji, pomogliśmy im dostatecznie w przetrwaniu ciężkich czasów?
Z tym właśnie wiąże się problem „udziału winy” każdego z nas, każdej ze stron tragicznego dramatu ukraińskiego, w ostatnim jego akcie, którego nadal jeszcze jesteśmy uczestnikami.
Nasz, prawosławny „udział winy” w dramacie ukraińskim w Polsce widzę w tym, że negując teologiczną ideę unii kościelnej – zanegowaliśmy w końcu samych unitów. A teraz bliżej współżyjemy np. z ewangelikami, niż z najbliższymi nam przecież katolikami wschodniego obrządku. Jedynie im nie składamy odwiedzin, wykluczamy ich z kongresów itp.
Winni jesteśmy też drugiego paradoksu: nasza antyunicka postawa spowodowała zepchnięcie w cień narodowościowego pierwiastka ukraińskiego w Kościele prawosławnym w Polsce, na który składają się w dużej mierze wierni tej właśnie narodowości. Na miejsce wspólnego dla nas i unitów języka i pięknego obrządku ukraińskiego przenika liturgiczny obrządek, pochodzący z Petersburga. Z lęku przed „łacinizacją” prowadziliśmy de facto „rusyfikację”. Mimo że sprawa ukraińska miała w naszym Kościele ofiarnych i najwyżej postawionych orędowników, nie okazał się on dla Ukraińców zbyt przytulnym domem.
Za to, że daliśmy się ponieść, a może i sprowokować do wrogości i podkopaliśmy uczucie jedności we wspólnym skarbie: chrześcijańskim Wschodzie historycznej Rzeczypospolitej; że nie dochowaliśmy jedności w smutnych losach ostatnich lat –
- bracia unici, wybaczcie!
Michał KLINGER