
- 15 lipca, 2024
- przeczytasz w 10 minut
W wakacyjnym numerze Zawsze Wierni (ZW) wydawanego przez Bractwo Kapłańskie św. Piusa X ukazał się artykuł o mariawityzmie. Periodyk lefebrystów nie zawiódł, bo nie od dziś wiadomo, że jeśli ZW piszą o innych wyznaniach to z pewnością będzie zawsze z błędami.
Zawsze z błędami — czyli publikacja lefebrystów o mariawitach i nie tylko
W wakacyjnym numerze Zawsze Wierni (ZW) wydawanego przez Bractwo Kapłańskie św. Piusa X ukazał się artykuł o mariawityzmie. Periodyk lefebrystów nie zawiódł, bo nie od dziś wiadomo, że jeśli ZW piszą o innych wyznaniach to z pewnością będzie zawsze z błędami.
Autorem artykułu (ZW 4/2024; 233, str. 87–124) jest Sławomir Wełniński, którego publikacje można odnaleźć na portalach o tematyce narodowo-katolickiej, ale również w mediach polskiej gałęzi lefebrystów.
Tytułem wstępu
Wydaje się, że pisanie na ekumenizm.pl o tym, co publikuje organ stowarzyszenia, które z zasady utożsamia ruch ekumeniczny i wszelką inność religijną z odstępstwem od tej ‘Jedynej-Prawdziwej’, niekoniecznie jest sensowne. Jednakowoż z powodu faktu, że artykuł w ZW odwołuje się do tematyki międzywyznaniowej, a dodatkowo autor przytacza teksty opublikowane na ekumenizm.pl, warto wskazać na niektóre osobliwości.
Można wyrazić jedynie żal, że nawet jeśli ZW ma pełne prawo do pielęgnowania własnego biotopu religijnego i celebrowania właściwej dla swojego gatunku narracji wobec innych chrześcijan (np. „sekta”) to jednak rozczarowujący jest fakt, że w piśmie i środowisku kojarzonym (niegdyś?) z irytującą wręcz dbałością o detale, rozpowszechnia się tekst nie tylko niedopracowany, ale i pełen błędów oraz nieprawdy.
Wiadomo, o czym będzie
Jeszcze tytułem wstępu uwaga ogólna. Tekst Sławomira Wełnińskiego nie jest pod żadnym względem zaskakujący, może poza momentami zaskakującego braku ogólnej orientacji w temacie. Artykuł idealnie wpisuje się w niekończącą się opowieść środowisk tradycjonalistycznych o martyrologii ‘Jedynej-Prawdziwej’ od czasów Soboru Watykańskiego II aż do dziś. Radosna żonglerka terminami „sekta” lub wstawiania w cudzysłowie słowa „biskup” w odniesieniu do duchownych innych wyznań, może już tylko bawić i nawet pojawia się smutek zmieszany z rozczarowaniem, gdy redaktorzy lub autorzy zapomną w takim czy innym miejscu otulić innowierczego biskupa cudzysłowem.
Artykuł ukazuje mariawityzm jako antycypację i pogłębienie „błędów modernizmu”. Co za zaskoczenie! Wydaje się jednak, że mariawityzm posłużył jedynie za egzotyczny przykład do bicia stąd też wyznawcy mariawityzmu nie powinni czuć się w jakikolwiek sposób wyróżnieni, bowiem zastosowana terminologia i wysnute „wnioski” można by metodą kopiuj-wklej odnieść do każdego innego wyznania, które wystaje spoza gorset zawsze-wiernego mikrokosmosu.
Równie „uniwersalne” jest zakończenie tekstu: „Los tej i wielu innych wspólnot jest charakterystyczny dla grup dysydenckich, które odrzuciły Nauczycielski Urząd Kościoła, autorytet i posłuszeństwo.”
Na ironię zakrawa fakt, że brak posłuszeństwa wobec Urzędu Nauczycielskiego opłakuje akurat organ lefebrystów.
Ad rem
Jak już zaznaczyłem, poniższy tekst nie jest polemiką, bo trudno polemizować z kimś lub czymś, kto po pierwsze takiej polemiki nie oczekuje albo/i wykazuje wręcz fundamentalne zacietrzewienie ideologiczne w temacie tudzież odsłania głębokie niezrozumienie zagadnienia.
To, co się rzuca w oczy to dość dowolne przechodzenie autora między felicjanowskim a płockim wariantem mariawityzmu, co potęguje wrażenie chaosu. Co więcej, zawierane są treści mało precyzyjne lub wręcz mylące.
Przykład: z jednej strony autor pisze w liczbie pojedynczej, że „duchowym filarem i źródłem mariawityzmu są wspomniane rzekome objawienia otrzymane przez s. Marię Franciszkę Kozłowską, które dla wyznawców tej sekty mają rangę najbardziej uroczystego magisterium” (89), a z drugiej w przypisie do tego samego fragmentu autor słusznie przytacza, że mariawityzm opiera się „na księgach Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu oraz na dogmatach pierwszych siedmiu soborów powszechnych” by za chwilę wspomnieć, że dodatkowym źródłem wiary jest również „Objawienie o Bożym Miłosierdziu”. Więc jak z tymi duchowymi filarami i źródłami?
Warto podkreślić, że autor popełnia zasadniczy błąd doszukując się w mariawityzmie tzw. „uroczystego magisterium”. Takowego po prostu nie ma. Objawienia Dzieła Wielkiego Miłosierdzia, a więc teksty będące świadectwem Objawień otrzymanych przez św. M. Franciszkę, pełnią funkcję księgi wyznaniowej w mariawityzmie, a dodatkowo w nurcie felicjanowskim funkcjonują także w przestrzeni liturgicznej jako natchniony tekst.
Inaczej jak to jest w przypadku ksiąg wyznaniowych w Kościołach (po)reformacyjnych, Dzieło nie jest księgą ‘dogmatotwórczą’.
Ponadto, autor często posługuje się pojęciem pseudomistycyzmu, nie wyjaśniając, co ma właściwie na myśli.
Z kolei enuncjacje na temat pojęcia „Mateczki” bez rozgraniczenia na teologię płocką i felicjanowską (szczególnie w aspekcie rozwiniętej nauki o boskim posłannictwie Mateczki) oraz nieuwzględnienia faktu, że pojęcie to funkcjonuje także w rzymskokatolickiej, a nawet luterańskiej praktyce zakonnej, zaskakują swoją powierzchownością. Owo dowolne mieszanie mariawickich tradycji to metoda, której celem jest sprowadzenie mariawityzmu ad absurdum, a zatem nie chodzi o wyjaśnienie, przybliżenie, a o rozśmieszenie, zbudowanie jakiegoś cyrku, który można obśmiać, aby utwierdzić się w przekonaniu o własnej „Jedyno-Prawdziwości”.
Błędnie stwierdza autor, że kapłani ludowi nazywani są liderami wspólnoty. Przepraszam za tautologię, ale kapłaństwo ludowe to po prostu… kapłaństwo ludowe. Kropka. W ujęciu mariawickim (ale nie tylko) kapłaństwo ludowe nie jest wyrzeknięciem się kapłaństwa, a jego uzupełnieniem i pogłębieniem, ale – oczywiście – autor ZW ma prawo do własnej perspektywy ideologicznej. Niemniej warto byłoby przytoczyć, jak rozumieją to sami mariawici.
Błędnie stwierdza autor, że w Kościele Katolickim Mariawitów czczony jest obraz z Ofiarą Mateczki (zdjęcie wykonane Założycielce bezpośrednio po Jej śmierci). Otóż, umieszczana pod tronem monstrancji fotografia z Ofiarą Mateczki nie jest przedmiotem kultu w żadnym z Kościołów mariawickich. Zdjęcie posiada funkcję anamnetyczną, wskazującą na znaczenie Ofiary Marii Franciszki, także dla służby kapłańskiej. Zdjęcie umieszczane jest we wszystkich miejscach kultu Kościoła Katolickiego Mariawitów i także w wielu budynkach sakralnych Kościoła Starokatolickiego Mariawitów.
Jednak im dalej w las, tym więcej wniosków o modernistycznej forpoczcie mariawityzmu. Chcąc ukazać mariawitów, a konkretnie reformy (tu oczywiście ZW stosuje cudzysłów) Brata Arcybiskupa Michała, autor konstatuje, że przez nie mariawici byli izolowani przez inne grupy wyznaniowe, a wprowadzone „zmiany przez ks. Kowalskiego nawet dla protestantów skupionych w Unii Utrechckiej były zbyt gwałtowne i rewolucyjne.” (109)
Otóż, autor w innym miejscu powołuje się na Wikipedię jako jedno ze źródeł swojego tekstu i gdyby znalazł chwilę czasu i sprawdził w tejże Wikipedii to nieuchronnie dowiedziałby się, że Unia Utrechcka z protestantyzmem ma tyle wspólnego, co pies z psem morskim, a świnia ze świnką morską. Zasadniczo, wpychanie protestantów do Unii Utrechckiej jest nieporozumieniem kompromitującym autora i nie zmienia tego nawet fakt, że dziś Biskupi i Biskupka Unii Utrechckiej znajdują się w pełnej wspólnocie eucharystycznej z Kościołami anglikańskimi i niektórymi Kościołami ewangelicko-luterańskimi.
Autor, cytując materiały z źródeł konfesjoznawczych, nie zbadał rzetelnie, na czym polegał fakt udzielania święceń kapłańskich i biskupich przez biskupów mariawickich przedstawicielom innych wyznań niż mariawickie. Może wynika to z niezrozumienia przytaczanych tekstów, a może braku orientacji w kwestiach związanych z zagadnieniem gościnności eucharystycznej i interkomunii w szerokiej rodzinie Kościołów starokatolickich i nie tylko.
Skąd w tekście luteranie?
A propos luteran, bo to temat dla piszącego te słowa szczególnie bliski. Mój wzrok przyciągnęła Róża Lutra ukazana na marginesie tekstu o mariawityzmie. A jeszcze bardziej podpis pod nią: „Emblemat Kościołów ewangelickich obrządku augsburskiego”. Specjalistom od liturgii w środowisku ZW uprzejmie wyjaśniam: nie ma czegoś takiego jak obrządek augsburski. Podobnie wadliwe jest stosowanie przez autora tekstu ZW terminu zbór, odnosząc go do budynku, a nie wspólnoty.
Ale powyższe to nic w porównaniu z innym stwierdzeniem zawartym w artykule. W końcu czytelnik może się zdziwić, skąd pojawili się nagle luteranie w tekście o mariawityzmie?
Otóż autor osobom niezaznajomionym z tematem wyjaśnia w przypisie (74), że: „można zauważyć tendencję zbliżania się mariawitów do ‘polskich’ luteran. Oprócz kilku zachowanych elementów jak liturgia i adoracja Przenajświętszego Sakramentu niewiele już różni tę grupę od protestantów.”
Przyznam, że nie rozumiem, dlaczego przymiotnik polskich wzięty jest w cudzysłów, ale nie o to chodzi.
Dezinformowane Czytelniczki i dezinformowanych Czytelników ZW warto poinformować, że trudno zaobserwować jakiekolwiek zbliżenie mariawitów polskich do luteran i na odwrót.
Fakt udostępniania kościołów luterańskich mariawitom (w przeszłości z wzajemnością) wynika z chrześcijańskiej solidarności, a nie zbliżenia teologicznego. Podobnie i praktykowana ze wzajemnością gościnność eucharystyczna nie wynika z irenizmu, czy ze zbliżenia teologicznego, a z tożsamości teologicznej każdego z tych Kościołów i to bez potrzeby podpisywania jakiegokolwiek porozumienia o tejże gościnności. Idąc tym tokiem rozumowania należałoby uznać zbliżenie lefebrystów do… luteran, biorąc pod uwagę nie tylko fakt zachowania niektórych zwyczajów liturgicznych, ale i z faktu chwilowego (w 2022 roku) korzystania przez lefebrystów z kościoła luterańskiego na Śląsku i to pod peleryną niewidką, podczas gdy mariawici nie wstydzą się kim są, a kapłan habitu nie skrywa.
Jest zupełnie odwrotnie niż pisze autor – nie było (być może będzie) żadnego zbliżenia teologicznego między obydwoma tradycjami, gdyż taki dialog się nie toczy.
Mimo podobnego podejścia do wielu kwestii związanych z eklezjologią tradycję luterańską i mariawicką wciąż sporo wiele zagadnień związanych różni — nie tylko w rozumieniu urzędu duchownego (głównie z Płockiem), sakramentów, nauki o usprawiedliwieniu, Mszy i wielu innych tematów. Gdyby bilateralny dialog istniał (a nie istnieje, bo najwyraźniej nie ma takiej potrzeby) to być może do jakiegoś zbliżenia by doszło. Ani Kościół luterański, ani Kościół mariawicki nie stoją jednak na przeszkodzie do głębszego, wzajemnego zrozumienia obydwu tradycji na płaszczyźnie indywidualnej.
Ponadto autor domniemane zbliżenie wywodzi chociażby z faktu, że Biskup Kościoła ks. Jerzy Samiec brał udział w obchodach 150. rocznicy urodzin św. M. Franciszki. Pewnie, że brał, bo wynikało to nie tylko ze wspomnianej wyżej ekumenicznej solidarności, ale też z faktu, że bp Samiec był wówczas wiceprezesem Polskiej Rady Ekumenicznej, a Kościół Starokatolicki Mariawitów jest członkiem założycielem tejże.
Bałagan z cytatami
W tekście Sławomira Wełnińskiego pojawiają się także inne błędy.
Pisząc o dialogu rzymskokatolicko-mariawickim Wełniński przywołuje postać śp. kapłana Konrada M. Pawła Rudnickiego, którego ogłosił „głównym teologiem mariawickim odłamu płockiego”. Nie dość, że w wypowiedzi kapł. M. Pawła Rudnickiego korespondującej z obecną w refleksji rzymskokatolickiej narracją o duchowej wymianie darów doszukuje się echa gnostycyzmu to jeszcze myli fakty i osoby przy cytowaniu.
Otóż odnosząc się do nieistniejącego już ekumenicznego Zgromadzenia Mariawitów Wełniński stwierdza, że należą do niego oprócz mariawitów, także prawosławni, katolicy i jeden anglikanin. Autor powołuje się przy tym do źle zalinkowanego tekstu, przypisując wypowiedź kapłanowi M. Danielowi Mamesowi, podczas, gdy odnosi się ona do kapł. M. Pawła Rudnickiego. Ten z kolei nie powiedział, że anglikanin należy do Zgromadzenia, a że po prostu przyjął mariawityzm, a więc konwertował na mariawityzm.
Ponadto, mówiąc o napięciach między Unią Utrechcką (tą samą, w której widział protestantów en bloc) a Kościołem Starokatolickim Mariawitów, Wełniński błędnie stwierdza, że mariawici został z niej usunięci (100 lat temu zostali zawieszeni w prawach członka, a nie usunięci) oraz utrzymuje, że (uwaga!) „biskupi mariawiccy bez wiedzy i zgody Kapituły Generalnej podpisali 1 kwietnia 2024 r. w Szwajcarii deklarację i oświadczenie, w których wyrazili pragnienie powrotu do Unii Utrechckiej (…).”
Autor powołuje się przy tym na artykuł opublikowany na ekumenizm.pl przed… 10 laty. Oczywiście, można okazać pobłażliwość ducha, której wobec innych włodarze ZW nigdy nie okazują, i stwierdzić, że doszło do niewinnej omyłki, literówki niechybnie. Niemniej, jeśli w porządku chronologicznym wydarzeń dostawia się „informację” o czymś, co odbyło się 10 lat temu, a nie przed paroma miesiącami, uzasadnione jest podejrzenie o celowe działania dezinformacyjne albo co najmniej niekompetencje lub niefrasobliwość przy tworzeniu „Tematu Numeru” za pomocą Wikipedii, gazetowych skrawków z prasy narodowej międzywojnia, kilku publikacji odczytanych na wspak i być może AI.
Zasadniczo tekst o mariawityzmie w ZW poleca się jako przykład słabego warsztatu merytorycznego podszytego ideologicznym uprzedzeniami. I odwrotnie: tekstu o mariawityzmie w ZW nie poleca się, jeśli ktoś chce spojrzeć na mariawityzm bez ideologicznej nad/ lub podbudowy.
Od redakcji: pojawienie się tekstu w ZW nieco odsunęło w czasie omówienie pierwszego, polskojęzycznego wydania Trzeciego Adama autorstwa Jerzego Peterkiewicza, ale już niebawem na stronach ekumenizm.pl ukaże się omówienie tej jakże interesującej publikacji. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Iskry redakcja ekumenizm.pl mogła wcześniej zapoznać się z publikacją i przygotować tekst recenzji. Dziękujemy!
Na zdjęciu pies morski i pies (źródło: jomonster.org)