- 5 stycznia, 2025
- przeczytasz w 5 minut
Niespodziewanie odszedł do wieczności Ktoś, kto nie był osobą znaną z pierwszych stron gazet czy serwisów religijnych. Ale odszedł Ktoś, bez kogo chrześcijaństwo w jego niszowej i nieoczywistej odsłonie straciło naprawdę niepowtarzalny koloryt. W wieku 54 lat ...
Mr. Ekumenizm. Odszedł pastor Jarosław Kubacki
Niespodziewanie odszedł do wieczności Ktoś, kto nie był osobą znaną z pierwszych stron gazet czy serwisów religijnych. Ale odszedł Ktoś, bez kogo chrześcijaństwo w jego niszowej i nieoczywistej odsłonie straciło naprawdę niepowtarzalny koloryt. W wieku 54 lat zmarł pastor Jarosław Kubacki.
Jakieś trzy tygodnie temu rozmawiałem z Jarkiem przez łącza internetowe i każdy, kto go znał, wie, że rozmowa z nim po prostu nie mogła być krótka. To było niemożliwe. Nawet jeśli okoliczności nie sprzyjały, nawet jeśli nie miało się akurat w tym momencie zbyt dużo czasu to Jarek wciągał w rozmowę, która „nagle”, po kubackiemu trwała co najmniej godzinę, a najczęściej dłużej. Właściwie jak dyskusyjny cyklon wsysał w wir wątków pobocznych, aluzji, ale zawsze był to dialog, tzn. Jarek słuchał, reagował, odpowiadał i – co najważniejsze – opowiadał.
A był Jarek – jakże trudno pisać w czasie przeszłym o kimś, kto właściwie był zawsze online, dokumentował swój niespokojny świat na Facebooku bez ustanku – człowiekiem, którego absolutnie nie dawało się umieścić w sztywnych ramach. Można by przewrotnie rzec, że tak jak buntował się przeciwko dogmatom, był wręcz konserwatywnym antydogmatystą, to jednocześnie był chodzącym dogmatem złożonym, mozaiką wciąż zmieniającą się aż do poirytowania jednych, a zachwytu drugich. Również ta okoliczność sprawiła, że nie odnajdywał się w strukturach tradycji tak mocno konfesyjnych.
Otarł się o wiele tradycji, część z nich zaabsorbował, stały się we fragmentach fragmentem jego samego, niósł je przez burzliwe życie jako swoje dziedzictwo nieustanie krytycznie filtrując, to negując to akceptując.
Dzięki temu, a może i wbrew temu posiadał dystans, ale nie był to dystans religijnego lekkoducha, a o wiele bardziej wytrawnego podróżnika-obserwatora, który na serio traktował tych, których widział, to, co widział i słyszał.
Jarek związany był w swoim życiu z wieloma tradycjami – reformowaną, rzymskokatolicką, luterańską, mariawicką, anglikańską, prawosławną, mennonicką, unitariańską i oczywiście unicką. Zresztą, nasza ostatnia rozmowa dotyczyła co najmniej kilku z nich i zaczęliśmy od luteranizmu poprzez mariawityzm w różnych jego odcieniach, by zakończyć na Wschodzie, do którego miał zawsze jakąś słabość, oczywiście krytyczną słabość.
To wszystko nie byłoby możliwe nie tylko bez wspomnianego paradygmatu podróżnika, ale tego, co zawsze wywoływało – przynajmniej u mnie – ogromny podziw. Jego ogromna wiedza, zawstydzająco rozległa, wręcz w swojej burzliwości genialna. Był chodzącą encyklopedią historii polskich nurtów protestanckich, starokatolickich, ale też nikt nie wiedział tyle, co on różnych protestantyzmach w Europie i poza nią. Nikt. Nigdy mu tego nie powiedziałem, ale dla mnie był jednym z dwóch najwybitniejszych teologów, jakich w życiu poznałem i których cenię.
Obaj pochodziliśmy z Łodzi, tylko że Jarek miał znacznie bardziej kolorową historię wyznaniowej tożsamości. Można było odnieść wrażenie, że Jarosław Kubacki był ostatnim łodzianinem na świecie, tym łodzianinem Łodzi dawnej, rzeczywiście wielokulturowej, Łodzi tyglu kultur, tyglu, którym był on sam.
Na łamach ekumenizm.pl, w komentarzach i wywiadach widać urywki jego złożonej tożsamości – jestem wdzięczny, że właśnie temu miejscu poświęcił część swojego życia i mądrości. Inna, znana mi część znajduje się na jego zarchiwizowanym blogu Don’t shoot the prophet, który prowadził ze swoim życiowym partnerem Łukaszem Liniewiczem. To był czas zaangażowania w episkopalny projekt, który – nawet jeśli nie stał się ciałem – zmienił życie co najmniej kilku ludzi.
A tak właśnie było z Jarkiem – zmieniał ludzi, życie i świat dookoła, o czym świadczy jego bohaterska i ofiarna pomoc na rzecz Ukrainy.
Na żywo poznaliśmy się wiele lat temu w Krakowie, kiedy Jarek zaangażowany był we wspomnianą inicjatywę polskiej wspólnoty episkopalnej. Ostatecznie projekt nie wypalił strukturalnie z wielu przyczyn, ale podczas tych dni, rekolekcji odbyło się wiele ważnych rozmów, spotkań i historycznych wydarzeń, powstały wartościowe teksty i przekłady. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w realu na Grodzkiej 58 w Krakowie, wówczas Pradusz stał się dla mnie Jarkiem Kubackim z krwi i kości.
Jaki był Jarek? Przede wszystkim autentyczny, w swoim oburzeniu integralny, a w zaangażowaniu nie do złamania, co pokazało jego serce dla Ukrainy, gdzie też zmarł. A o tym jak wygląda niesienie tej pomocy, jak przedstawiciele różnych wyznań krzywdzili tych, których kochał, którym (wespół)pomagał mówił wiele – dziś jeszcze raz przeczytałem sobie naszą ostatnią rozmowę na messangerze. Pisaliśmy przez godzinę, później ponad godzinę rozmawialiśmy przez telefon.
Dziś też powróciłem do wywiadu, jaki przeprowadziłem z nim w 2017 roku. Jeśli ktoś z czytających te słowa nie znał go w ogóle to zachęcam do lektury. A tych, którzy znali go lepiej ode mnie również zachęcam, bo odnajdą tam Jarka w wysokim stężeniu jego rozkminy.
Cóż, jeszcze powiedzieć… nie będę ukrywać, że z Jarkiem częściej się nie zgadzałem niż zgadzałem, zresztą nasza wieloletnia znajomość bazowała na sporze, wielu irytacjach, przekomarzaniach, ale mam też wrażenie, że na szacunku. Z właściwą sobie „kubackością” Jarek wyrzucał mi notoryczny konserwatyzm konfesyjny, momentami wręcz luterański beton, a ja jemu wyznaniowe rozmemłanie choć nazywałem to bardziej labilnością. Te „uprzejmości” były typowe polskie, choć Jarek myślał już od dawna innymi torami, oczywiście wieloma na raz. Nie zmienia to faktu, że z latami, nasze pozycje w wielu kwestiach się zbliżyły, a może to tylko dobór słów się zmienił i może nie byliśmy aż tak mocno różni? Nie wiem.
Żałuję, że nie zrealizowaliśmy planu wspólnego spotkania w Utrechcie, obiecał pokazać mi swoją Holandię, nie odbyliśmy też dłuższej rozmowy o mariawityzmie, na którą się umawialiśmy. Pamiętam jak bardzo przybiła go śmierć kapłana Konrada M. Pawła Rudnickiego, miałem wrażenie jakby odszedł mu ojciec, tego cielesnego ojca pochował całkiem niedawno.
Przyznam się Wam, że nie potrafię dziś płakać po Jarku Kubackim, bo myśląc o nim, wspominając go, czuję radość, że dane mi go było poznać, odczuwam ogromną wdzięczność za niego, za jego życie, za to, że pozostał inspiracją nawet po swoim odejściu.
Myślę też, że byłby oburzony, gdybyśmy ze smutnymi minami pochylali się nad jego śmiercią, ale chciałby, abyśmy wzięli się do roboty. A jednak smucę się z tymi, którym jego odejście wyrzeźbiło w sercu ziejący krater.
Jarku, dziękuję!
XB!