- 3 listopada, 2025
- przeczytasz w 9 minut
Był jednym z bardzo niewielu katolików w Polsce, który na serio traktowali ekumenię. Sam nazywał się „zwariowanym ekumenistą”, a ekumenizm był dla niego „imperatywem kategorycznym”. Należał do grona najwybitniejszych publicystów katolickich, znanym jako mistrz...
Ekumenizm, czyli “święta obsesja” red. Jana Turnaua
Był jednym z bardzo niewielu katolików w Polsce, który na serio traktowali ekumenię. Sam nazywał się „zwariowanym ekumenistą”, a ekumenizm był dla niego „imperatywem kategorycznym”. Należał do grona najwybitniejszych publicystów katolickich, znanym jako mistrz krótkiej formy. Autor „Dekalogu ekumenisty” i „Pacierza ekumenisty”. Mój Przyjaciel.
Na fakt, że zmarł w Pamiątkę Reformacji od razu zwrócili uwagę autorzy pierwszych wspomnień o Janku. Nie był to jednak jedyny moment w jego życiu o symbolicznym znaczeniu. Gdy się rodził 23 lutego 1933 r., przy porodzie asystowała ciotka wywodząca się z rodziny reformowanej. Stąd się brała, jak żartował, jego miłość do Kościoła ewangelicko-reformowanego. Jednak prawdziwa przyczyna jego szczególnego, silnego związku z reformowanymi była zgoła inna.
Jak opowiadał, o wyborze jego ekumenicznej drogi zadecydował przypadek. W latach 60-tych ubiegłego wieku w warszawskim KiK‑u, po wyjeździe do Rzymu Jerzego Brauna, ekumenizmem zajmowała się tylko jedna osoba, zacna pani Aniela Urbanowiczowa. Przyszedł jej w sukurs Jan Turnau. „Pomyślałem, że ja tę działkę z nią będę uprawiał” — wyznał w autobiograficznej książce „Moja Arka”, wydanej z okazji 85. rocznicy. I tylko tyle. Żadnych olśnień, żadnych wzlotów, ot, gest solidarności ze starszą panią, która na swoje barki wzięła pionierską działalność katolików świeckich w pracy na rzecz jedności.
Z tego zrodziła się prawdziwa miłość, choć Janek swojej relacji do ekumenii nigdy tak nie określił, bo nie znosił patosu i unikał wzniosłych słów. Ale tę miłość czuli wszyscy, którzy byli świadkami jego aktywności ekumenicznej. Z Jankiem rozmawiałem o rożnych sprawach, ale w końcu i tak schodziliśmy na tematy ekumeniczne, bo ekumenia stała się dla niego „świętą obsesją”.
Inspiracja przeora Taizé
Kiedy wchodziłem na drogę ekumenii w drugiej połowie lat 70-tych, red. Jan Turnau był już cenionym publicystą miesięcznika „Więź”, znanym z tego, że nie tylko pisał, ale uczestniczył w wydarzeniach służących sprawie jedności chrześcijan.
Bardzo połączył nas wspólny wyjazd do Rzymu na przełomie roku 1980 i 1981 r. na Europejskie Spotkanie Młodych, zorganizowane przez ekumeniczną wspólnotę z Taizé. Gapowaty Janek stracił w autobusie portfel z paszportem na rzecz rzymskiego złodziejaszka. Na szczęście ten, zapewne zawiedziony niewielką zdobyczą, bo obywatelowi PRL udającemu się za granicę władza ludowa przyznawała śmiesznie niską pulę dewiz, podrzucił jednak portfel w widocznym miejscu, a ktoś uczciwy zaniósł do ambasady polskiej. Perypetie z paszportem trwały kilka dni, ale nie przeszkodziło to niefortunnemu redaktorowi chłonąć to, co się działo w Rzymie.
Obaj byliśmy pod wrażeniem audiencji z Janem Pawłem II dla uczestników Europejskiego Spotkania Młodych, kiedy to papież zaapelował o aktywne włączenie się w dzieło jedności, wyrażając przy tym nadzieję, że młodzi będą to robić lepiej niż jego pokolenie.
Z przejęciem słuchaliśmy też słów brata Rogera, założyciela i przeora wspólnoty z Taizé, który zaapelował do młodych, aby po powrocie z Rzymu stali się zaczynem pojednania w swoich środowiskach i podjęli konkretne działania na rzecz jedności. Już w drodze powrotnej do Polski w głowie Janka zrodził się piękny pomysł, którym od razu podzielił się ze mną. Ponieważ w stolicy od wielu lat chrześcijanie różnych wyznań modlili się podczas mszy w ostatni czwartek miesiąca w rzymskokatolickim kościele św. Marcina, Janek wymarzył sobie, aby podobne nabożeństwo odbywało się w którejś ze świątyń ewangelickich. Pomysł bardzo mi się spodobał. Nasz wybór padł na kościół ewangelicko-augsburski Świętej Trójcy, miejsce wyjątkowe w niedługich dziejach ekumenii w Polsce.
Wyglądało to nieco surrealistycznie, kiedy dwóch katolickich dziennikarzy pospieszyło do ewangelickiej parafii z propozycją organizowania tam comiesięcznych nabożeństw o jedność. Szliśmy „na pewniaka”, bo znaliśmy osobiście ówczesnego proboszcza, ks. sen. Jana Waltera z wcześniejszych spotkań i modlitw ekumenicznych. Ks. senior życzliwie wysłuchał, ale oznajmił, że musi sprawę przedstawić Radzie Parafialnej. Po kilku tygodniach – kolejne rozczarowanie: Rada Parafialna odmówiła.
Argumentując tę decyzję zafrasowany ks. Walter wskazywał na rażącą sprzeczność: nie może być tak, że katolicy inicjują nabożeństwa ekumeniczne w kościele luterańskim, a w tym czasie na Warmii ich współwyznawcy przejmują świątynie poewangelickie. Wysłuchaliśmy tego ze smutkiem, ale przyznaliśmy rację Ks. Seniorowi, bo postawa archidiecezji warmińskiej w tej spornej kwestii była, delikatnie mówiąc, niechrześcijańska.
Janek nie uznał jednak sprawy za przegraną. Miał przyjaciół w redakcji ewangelicko-reformowanej „Jednoty”, w której zresztą publikował, a jej naczelny, ks. Bogdan Tranda był proboszczem parafii na Lesznie. Tam poszło jak z płatka, a co było dalej z comiesięcznymi nabożeństwami ekumenicznymi u ewangelików, wiemy ze wspomnienia o Janie Turnau autorstwa ks. Ewy Jóźwiak.
Teologia pauperum
Najwięcej o Janku można się dowiedzieć z autobiograficznej książki „Moja Arka”, na którą składają się dwa obszerne wywiady ze „Starszym ekumenistą”, bogaty wybór jego najciekawszych wpisów z bloga, prowadzonego do 12 lat oraz felietonów z „Gazety Wyborczej”, podpisywanych pseudonimem Jonasz.
Poproszony przez Wydawnictwo Agora o rekomendację dla książki, napisałem m.in.: „W tekstach Jana Turnaua objawia się mądrość połączona z atrakcyjnością przekazu. Potrafi, jak pisał poeta, »odpowiednie dać rzeczy słowo«, a przecież porusza się w materii niezwykle trudnej dla ekspresji werbalnej. Jego pisarstwo dla „Gazety” to swoista teologia pauperum, czyli teologia na użytek «maluczkich«, a więc skierowana do szerokiego odbiorcy, choć i profesor nad tekstem Turnauowym może się zadumać.
Niemal od początku publicystyka Janka ma walor ekumeniczny. To widać znakomicie w tekstach „Gazetowych”, gdzie wychodzi poza świat katolicki, nie zapominając o innych wyznaniach chrześcijańskich, a także innych religiach. W tekstach Turnaua mogą odnaleźć się wszyscy ludzie wiary i w tym sensie są one odzwierciedleniem polskiej religijności, bynajmniej nie jednorodnej wyznaniowo”.
Walor ekumeniczny publicystyki Turnau dostrzegł już znacznie wcześniej wybitny teolog katolicki, ks. prof. Andrzej Zuberbier, który o jego felietonach publikowanych w „Więzi” w cyklu „Zdaniem laika” wydał taką oto opinię: „«Zdaniem laika» jest ekumeniczne. Nie tylko dlatego, że Autor z upodobaniem i przejęciem podejmuje sprawy ekumenizmu, lecz i w pewnym szerszym znaczeniu. Daleki jest on mianowicie od ducha polemiki, napastliwości, zacietrzewienia, przeciwnie, skłonny jest możliwie dobrze przyjmować i sprawiedliwie oceniać każdą sprawę i każde zdanie”.
Bez gorsetu ortodoksji
Z książki „Moja arka” dowiemy się, jak ofermowaty chłopak z ziemiańskiej rodziny, który na wuefie nie potrafił fiknąć koziołka, który dopiero w wieku 12 lat zaczął się samodzielnie myć, który był niezdolny do jakichkolwiek prac fizycznych (gdy mu polecono zbierać maliny nie widział ich na krzakach), i nigdy nie nauczył się jeździć na rowerze. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, po przelotnym romansie z „Paxem” trafił do „Więzi” i stał się znanym publicystą katolickim, a dzięki pracy w „Gazecie Wyborczym” – nawet głośnym.
Szczególnie ciekawe w książce są intuicje teologiczne autora, który porusza się na pograniczu ortodoksji. Publicysta, nazwany przez wydawcę „jednym z najbardziej znanych świeckich głosicieli Ewangelii”, nie skrępowany gorsetem bezwzględnej wierności doktrynie katolickiej, jakiej wymaga się od teologów przemawiających w imieniu Kościoła, raz po raz stawiał śmiałe tezy.
Za swoim mistrzem w teologii o. prof. Wacławem Hryniewiczem wyrażał niezbicie przekonanie o apokatastazie. Pytany czy piekło jest puste odpowiedział: „Jest puste, bo w ogóle jest stanem ducha, a nie jakimś miejscem. Otóż żywię najgłębszą nadzieję, że taki stan ducha nie może się zdarzyć. Nikt nie będzie się męczył w piekle bez końca, bo Bóg jest tak mocny, że potrafi kierować wolną wolą człowieka. Mówię więcej: trzeba by Go uznać za potwornego brakoroba, gdyby przyjmować, że stworzył świat nie tylko pełen różnych tsunami oraz wojen, tortur i tym podobnych straszności, ale i mąk niemających końca”.
Turnau miał odmienne zdanie niż oficjalne nauczanie kościelne w kwestii antykoncepcji, czy in vitro, choć w tym drugim przypadku zauważał „po katolicku”, że los zarodka w procesie medycznym jest niejasny. Dziwił się, że Kościół katolicki nie wyświęca kobiet, bo to nie wynika z Biblii. We Franciszkowej Amoris laetitia dostrzegł furtkę dla rozwodników żyjących w powtórnych związkach, aby mogli przystępować do Komunii, o czym mówił z uznaniem dla papieża.
Jonasz miał odwagę powiedzieć na głos to, do czego wielu katolików bałoby się przyznać.
Całe swoje życie dziennikarskie Jan Turnau walczył z polskim kołtunem, który nie znosi tego, co nie katolickie, a zaangażowanie ekumeniczne uznaje za zdradę. Takim kołtunem był katolicki proboszcz obśmiany przez red. Turnaua, który nawoływał do niewybierania wójtem kandydatki nie ze względu na brak kompetencji, ale dlatego, że była luteranką.
Przeciw katolickiej wyniosłości
Miał odwagę głosić poglądy niepopularne w swoim Kościele, przez co nieraz „podpadał” hierarchii i publicystom o prawicowych poglądach. Nie bał się na łamach „Arki Noego” skrytykować deklaracji Dominus Iesus. W swoim komentarzu napisał m.in.: „Jestem katolikiem i uważam, że w moim Kościele jest pełnia prawdy, ale czy muszę to wciąż ogłaszać? Mogę uważać, że mam w czymś rację, a nie Kowalski, ale nie muszę mu tego wytykać. Potrafię też zrozumieć hierarchów mojego Kościoła, którzy chcą powstrzymać radykalnych nowatorów teologicznych, ale czy nie ma na to innych sposobów niż ta deklaracja, która uraża innych chrześcijan i wyznawców innych religii? Ekumenizm jest składem porcelany, w którym nie jest przydatny żaden słoń”.
Nie był wszak wiecznym malkontentem, jakim niektórzy chcieliby go widzieć. Podawał również wiele przykładów postaw ekumenicznych, o inspirującym potencjale.
Gestem ekumenicznym, który wywarł na nim największe wrażenie było wydarzenie z 14 grudnia 1975 r., kiedy papież Paweł VI upadł na kolana przed prawosławnym metropolitą Melitonem i ucałował mu stopy. Gest ten – napisał Jan Turnau w felietonie w „Więzi” — powinien być dla katolików polskich — hierarchii i świeckich – zachętą do okazywania równej pokory wobec innych chrześcijan w Polsce. „Niech pokłon Pawłowy złamie naszą rzymskokatolicką wyniosłość” — postulował Turnau.
Jego Credo to wiara w Kościół powszechny, oczywiście nie rozumiany tylko jako Kościół rzymskokatolicki, lecz „cały, wielokształtny, pojednany dziś coraz bardziej”.
Jan Turnau był człowiekiem ujmująco dobrym, aż do bólu uczciwym, niezwykle wrażliwym na ludzkie nieszczęścia i powodzenia. Znajomych, którym się gorzej wiodło, dyskretnie wspierał groszem. Nigdy się nie unosił i chyba nikogo w życiu nie zbeształ.
Przy tym wszystkim Janek był niesamowitym zgrywusem, raz po raz płatającym kolegom z „Więzi” różne figle. Kiedy się z nim spotykałem albo rozmawiałem przez telefon, „przerzucaliśmy” się kombinacjami słownymi, która są znane jako „gra półsłówek” z zakamuflowanymi niegrzecznymi treściami. Janek także w tym zakresie wykazywał się inwencją twórczą.
Ekumeniczny diament
Na trzy lata przed śmiercią został uhonorowany Diamentowym Śladem, nagrodą im. Biskupa Jana Chrapka. To wyjątkowa nagroda, bo przyznają ją dziennikarze swoim kolegom dziennikarzom, respektującym wartości chrześcijańskie. Jankowi to wyróżnienie sprawiło olbrzymią frajdę, bo został doceniony, jak podkreśliła kapituła, „za całokształt pracy dziennikarskiej i zaangażowanie społeczne w duchu dialogu religijnego i ekumenicznego oraz wieloletnią działalność w mediach”.
On sam określał swoją twórczość jako „teologiczne pisanki”. W mojej ocenie jego publicystyka to prozatorski odpowiednik poezji ks. Jana Twardowskiego, który o sprawach wiary też pisał lekko, mądrze i celnie.
Ks. Kazimierz Sowa po śmierci Jana Turnaua napisał, że Janek „każdego chciał przechować w czasach różnych potopów w swojej duchowej Arce Noego”. W tej Jankowej arce mieścili się nie tylko ludzie wiary – chrześcijanie wszystkich denominacji i wyznawcy innych religii, ale także niewierzący, których darzył szacunkiem.
Jestem Mu niezmiernie wdzięczny, że w pierwszym okresie naszej znajomości odkrył we mnie potencjał na swego „wspólnika” w pracy na rzecz jedności, wspierał z olbrzymim zaangażowaniem we wszystkich moich inicjatywach, jak np. organizacji Spotkań Ekumenicznych Młodych w Kodniu nad Bugiem, służył mądrą radą i towarzyszył w trudnych momentach mojego życia.
Janek był pięknym, wielkiej klasy człowiekiem. Miałem wielkie szczęście, że Ktoś taki obdarzył mnie przyjaźnią.
Grzegorz Polak