Ekumenizm w Polsce

Ekumenizm, czyli “święta obsesja” red. Jana Turnaua


Był jed­nym z bar­dzo nie­wie­lu kato­li­ków w Pol­sce, któ­ry na serio trak­to­wa­li eku­me­nię. Sam nazy­wał się „zwa­rio­wa­nym eku­me­ni­stą”, a eku­me­nizm był dla nie­go „impe­ra­ty­wem kate­go­rycz­nym”. Nale­żał do gro­na naj­wy­bit­niej­szych publi­cy­stów kato­lic­kich, zna­nym jako mistrz krót­kiej for­my. Autor „Deka­lo­gu eku­me­ni­sty” i „Pacie­rza eku­me­ni­sty”. Mój Przy­ja­ciel.


Na fakt, że zmarł w Pamiąt­kę Refor­ma­cji od razu zwró­ci­li uwa­gę auto­rzy pierw­szych wspo­mnień o Jan­ku. Nie był to jed­nak jedy­ny moment w jego życiu o sym­bo­licz­nym zna­cze­niu. Gdy się rodził 23 lute­go 1933 r., przy poro­dzie asy­sto­wa­ła ciot­ka wywo­dzą­ca się z rodzi­ny refor­mo­wa­nej. Stąd się bra­ła, jak żar­to­wał, jego miłość do Kościo­ła ewan­ge­lic­ko-refor­mo­wa­ne­go. Jed­nak praw­dzi­wa przy­czy­na jego szcze­gól­ne­go, sil­ne­go związ­ku z refor­mo­wa­ny­mi była zgo­ła inna.

Jak opo­wia­dał, o wybo­rze jego eku­me­nicz­nej dro­gi zade­cy­do­wał przy­pa­dek. W latach 60-tych ubie­głe­go wie­ku w war­szaw­skim KiK‑u, po wyjeź­dzie do Rzy­mu Jerze­go Brau­na, eku­me­ni­zmem zaj­mo­wa­ła się tyl­ko jed­na oso­ba, zacna pani Anie­la Urba­no­wi­czo­wa. Przy­szedł jej w sukurs Jan Tur­nau. „Pomy­śla­łem, że ja tę dział­kę z nią będę upra­wiał” — wyznał w auto­bio­gra­ficz­nej książ­ce „Moja Arka”, wyda­nej z oka­zji 85. rocz­ni­cy. I tyl­ko tyle. Żad­nych olśnień, żad­nych wzlo­tów, ot, gest soli­dar­no­ści ze star­szą panią, któ­ra na swo­je bar­ki wzię­ła pio­nier­ską dzia­łal­ność kato­li­ków świec­kich w pra­cy na rzecz jed­no­ści.

Z tego zro­dzi­ła się praw­dzi­wa miłość, choć Janek swo­jej rela­cji do eku­me­nii nigdy tak nie okre­ślił, bo nie zno­sił pato­su i uni­kał wznio­słych słów. Ale tę miłość czu­li wszy­scy, któ­rzy byli świad­ka­mi jego aktyw­no­ści eku­me­nicz­nej. Z Jan­kiem roz­ma­wia­łem o roż­nych spra­wach, ale w koń­cu i tak scho­dzi­li­śmy na tema­ty eku­me­nicz­ne, bo eku­me­nia sta­ła się dla nie­go „świę­tą obse­sją”.

Inspi­ra­cja prze­ora Taizé

Kie­dy wcho­dzi­łem na dro­gę eku­me­nii w dru­giej poło­wie lat 70-tych, red. Jan Tur­nau był już cenio­nym publi­cy­stą mie­sięcz­ni­ka „Więź”, zna­nym z tego, że nie tyl­ko pisał, ale uczest­ni­czył w wyda­rze­niach słu­żą­cych spra­wie jed­no­ści chrze­ści­jan.

Bar­dzo połą­czył nas wspól­ny wyjazd do Rzy­mu na prze­ło­mie roku 1980 i 1981 r. na Euro­pej­skie Spo­tka­nie Mło­dych, zor­ga­ni­zo­wa­ne przez eku­me­nicz­ną wspól­no­tę z Taizé. Gapo­wa­ty Janek stra­cił w auto­bu­sie port­fel z pasz­por­tem na rzecz rzym­skie­go zło­dzie­jasz­ka. Na szczę­ście ten, zapew­ne zawie­dzio­ny nie­wiel­ką zdo­by­czą, bo oby­wa­te­lo­wi PRL uda­ją­ce­mu się za gra­ni­cę wła­dza ludo­wa przy­zna­wa­ła śmiesz­nie niską pulę dewiz, pod­rzu­cił jed­nak port­fel w widocz­nym miej­scu, a ktoś uczci­wy zaniósł do amba­sa­dy pol­skiej. Pery­pe­tie z pasz­por­tem trwa­ły kil­ka dni, ale nie prze­szko­dzi­ło to nie­for­tun­ne­mu redak­to­ro­wi chło­nąć to, co się dzia­ło w Rzy­mie.

Obaj byli­śmy pod wra­że­niem audien­cji z Janem Paw­łem II dla uczest­ni­ków Euro­pej­skie­go Spo­tka­nia Mło­dych, kie­dy to papież zaape­lo­wał o aktyw­ne włą­cze­nie się w dzie­ło jed­no­ści, wyra­ża­jąc przy tym nadzie­ję, że mło­dzi będą to robić lepiej niż jego poko­le­nie.

Z prze­ję­ciem słu­cha­li­śmy też słów bra­ta Roge­ra, zało­ży­cie­la i prze­ora wspól­no­ty z Taizé, któ­ry zaape­lo­wał do mło­dych, aby po powro­cie z Rzy­mu sta­li się zaczy­nem pojed­na­nia w swo­ich śro­do­wi­skach i pod­ję­li kon­kret­ne dzia­ła­nia na rzecz jed­no­ści. Już w dro­dze powrot­nej do Pol­ski w gło­wie Jan­ka zro­dził się pięk­ny pomysł, któ­rym od razu podzie­lił się ze mną. Ponie­waż w sto­li­cy od wie­lu lat chrze­ści­ja­nie róż­nych wyznań modli­li się pod­czas mszy w ostat­ni czwar­tek mie­sią­ca w rzym­sko­ka­to­lic­kim koście­le św. Mar­ci­na, Janek wyma­rzył sobie, aby podob­ne nabo­żeń­stwo odby­wa­ło się w któ­rejś ze świą­tyń ewan­ge­lic­kich. Pomysł bar­dzo mi się spodo­bał. Nasz wybór padł na kościół ewan­ge­lic­ko-augs­bur­ski Świę­tej Trój­cy, miej­sce wyjąt­ko­we w nie­dłu­gich dzie­jach eku­me­nii w Pol­sce.

Wyglą­da­ło to nie­co sur­re­ali­stycz­nie, kie­dy dwóch kato­lic­kich dzien­ni­ka­rzy pospie­szy­ło do ewan­ge­lic­kiej para­fii z pro­po­zy­cją orga­ni­zo­wa­nia tam comie­sięcz­nych nabo­żeństw o jed­ność. Szli­śmy „na pew­nia­ka”, bo zna­li­śmy oso­bi­ście ówcze­sne­go pro­bosz­cza, ks. sen. Jana Wal­te­ra z wcze­śniej­szych spo­tkań i modlitw eku­me­nicz­nych. Ks. senior życz­li­wie wysłu­chał, ale oznaj­mił, że musi spra­wę przed­sta­wić Radzie Para­fial­nej. Po kil­ku tygo­dniach – kolej­ne roz­cza­ro­wa­nie: Rada Para­fial­na odmó­wi­ła.

Argu­men­tu­jąc tę decy­zję zafra­so­wa­ny ks. Wal­ter wska­zy­wał na rażą­cą sprzecz­ność: nie może być tak, że kato­li­cy ini­cju­ją nabo­żeń­stwa eku­me­nicz­ne w koście­le lute­rań­skim, a w tym cza­sie na War­mii ich współ­wy­znaw­cy przej­mu­ją świą­ty­nie poewan­ge­lic­kie. Wysłu­cha­li­śmy tego ze smut­kiem, ale przy­zna­li­śmy rację Ks. Senio­ro­wi, bo posta­wa archi­die­ce­zji war­miń­skiej w tej spor­nej kwe­stii była, deli­kat­nie mówiąc, nie­chrze­ści­jań­ska.

Janek nie uznał jed­nak spra­wy za prze­gra­ną. Miał przy­ja­ciół w redak­cji ewan­ge­lic­ko-refor­mo­wa­nej „Jed­no­ty”, w któ­rej zresz­tą publi­ko­wał, a jej naczel­ny, ks. Bog­dan Tran­da był pro­bosz­czem para­fii na Lesz­nie. Tam poszło jak z płat­ka, a co było dalej z comie­sięcz­ny­mi nabo­żeń­stwa­mi eku­me­nicz­ny­mi u ewan­ge­li­ków, wie­my ze wspo­mnie­nia o Janie Tur­nau autor­stwa ks. Ewy Jóź­wiak. 

Teo­lo­gia pau­pe­rum

Naj­wię­cej o Jan­ku moż­na się dowie­dzieć z auto­bio­gra­ficz­nej książ­ki „Moja Arka”, na któ­rą skła­da­ją się dwa obszer­ne wywia­dy ze „Star­szym eku­me­ni­stą”,  boga­ty wybór jego naj­cie­kaw­szych wpi­sów z blo­ga, pro­wa­dzo­ne­go do 12 lat oraz felie­to­nów z „Gaze­ty Wybor­czej”, pod­pi­sy­wa­nych pseu­do­ni­mem Jonasz.

Popro­szo­ny przez Wydaw­nic­two Ago­ra o reko­men­da­cję dla książ­ki, napi­sa­łem m.in.: „W tek­stach Jana Tur­naua obja­wia się  mądrość połą­czo­na z atrak­cyj­no­ścią prze­ka­zu. Potra­fi, jak pisał poeta, »odpo­wied­nie dać rze­czy sło­wo«, a prze­cież poru­sza się w mate­rii nie­zwy­kle trud­nej dla eks­pre­sji wer­bal­nej. Jego pisar­stwo dla „Gaze­ty” to swo­ista teo­lo­gia pau­pe­rum, czy­li teo­lo­gia na uży­tek «malucz­kich«, a więc skie­ro­wa­na do sze­ro­kie­go odbior­cy, choć i pro­fe­sor nad tek­stem Tur­nau­owym może się zadu­mać.

Nie­mal od począt­ku publi­cy­sty­ka Jan­ka ma walor eku­me­nicz­ny. To widać zna­ko­mi­cie w tek­stach „Gaze­to­wych”, gdzie wycho­dzi poza świat kato­lic­ki, nie zapo­mi­na­jąc o innych wyzna­niach chrze­ści­jań­skich, a tak­że innych reli­giach. W tek­stach Tur­naua mogą odna­leźć się wszy­scy ludzie wia­ry i w tym sen­sie są one odzwier­cie­dle­niem pol­skiej reli­gij­no­ści, bynaj­mniej nie jed­no­rod­nej wyzna­nio­wo”.

Walor eku­me­nicz­ny publi­cy­sty­ki Tur­nau dostrzegł już znacz­nie wcze­śniej wybit­ny teo­log kato­lic­ki, ks. prof.  Andrzej Zuber­bier, któ­ry o jego felie­to­nach publi­ko­wa­nych w „Wię­zi” w cyklu „Zda­niem laika” wydał taką oto opi­nię: „«Zda­niem laika» jest eku­me­nicz­ne. Nie tyl­ko dla­te­go, że Autor z upodo­ba­niem i prze­ję­ciem podej­mu­je spra­wy eku­me­ni­zmu, lecz i w pew­nym szer­szym zna­cze­niu. Dale­ki jest on mia­no­wi­cie od ducha pole­mi­ki, napa­stli­wo­ści, zacie­trze­wie­nia, prze­ciw­nie, skłon­ny jest moż­li­wie dobrze przyj­mo­wać i spra­wie­dli­wie oce­niać każ­dą spra­wę i każ­de zda­nie”.

Bez gor­se­tu orto­dok­sji 

Z książ­ki „Moja arka” dowie­my się, jak ofer­mo­wa­ty chło­pak z zie­miań­skiej rodzi­ny, któ­ry na wuefie nie potra­fił fik­nąć kozioł­ka, któ­ry dopie­ro w wie­ku 12 lat zaczął się samo­dziel­nie myć, któ­ry był nie­zdol­ny do jakich­kol­wiek prac fizycz­nych (gdy mu pole­co­no zbie­rać mali­ny nie widział ich na krza­kach), i nigdy nie nauczył się jeź­dzić na rowe­rze. Ukoń­czył polo­ni­sty­kę na Uni­wer­sy­te­cie Wro­cław­skim, po prze­lot­nym roman­sie z „Paxem” tra­fił do „Wię­zi” i stał się zna­nym publi­cy­stą kato­lic­kim, a dzię­ki pra­cy w „Gaze­cie Wybor­czym” – nawet gło­śnym.

Szcze­gól­nie cie­ka­we w książ­ce są intu­icje teo­lo­gicz­ne auto­ra, któ­ry poru­sza się na pogra­ni­czu orto­dok­sji. Publi­cy­sta, nazwa­ny przez wydaw­cę „jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych świec­kich gło­si­cie­li Ewan­ge­lii”, nie skrę­po­wa­ny gor­se­tem bez­względ­nej wier­no­ści dok­try­nie kato­lic­kiej, jakiej wyma­ga się od teo­lo­gów prze­ma­wia­ją­cych w imie­niu Kościo­ła, raz po raz sta­wiał śmia­łe tezy.

Za swo­im mistrzem w teo­lo­gii o. prof. Wacła­wem Hry­nie­wi­czem wyra­żał nie­zbi­cie prze­ko­na­nie o apo­ka­ta­sta­zie. Pyta­ny czy pie­kło jest puste odpo­wie­dział: „Jest puste, bo w ogó­le jest sta­nem ducha, a nie jakimś miej­scem. Otóż żywię naj­głęb­szą nadzie­ję, że taki stan ducha nie może się zda­rzyć. Nikt nie będzie się męczył w pie­kle bez koń­ca, bo Bóg jest tak moc­ny, że potra­fi kie­ro­wać wol­ną wolą czło­wie­ka. Mówię wię­cej: trze­ba by Go uznać za potwor­ne­go bra­ko­ro­ba, gdy­by przyj­mo­wać, że stwo­rzył świat nie tyl­ko pełen róż­nych tsu­na­mi oraz wojen, tor­tur i tym podob­nych strasz­no­ści, ale i mąk nie­ma­ją­cych koń­ca”.

Tur­nau miał odmien­ne zda­nie niż ofi­cjal­ne naucza­nie kościel­ne w kwe­stii anty­kon­cep­cji, czy in vitro, choć w tym dru­gim przy­pad­ku zauwa­żał „po kato­lic­ku”, że los zarod­ka w pro­ce­sie medycz­nym jest nie­ja­sny. Dzi­wił się, że Kościół kato­lic­ki nie wyświę­ca kobiet, bo to nie wyni­ka z Biblii. We Fran­cisz­ko­wej Amo­ris laeti­tia dostrzegł furt­kę dla roz­wod­ni­ków żyją­cych w powtór­nych związ­kach, aby mogli przy­stę­po­wać do Komu­nii, o czym mówił z uzna­niem dla papie­ża.

Jonasz miał odwa­gę powie­dzieć na głos to, do cze­go wie­lu kato­li­ków bało­by się przy­znać.

Całe swo­je życie dzien­ni­kar­skie Jan Tur­nau wal­czył z pol­skim koł­tu­nem, któ­ry nie zno­si tego, co nie kato­lic­kie, a zaan­ga­żo­wa­nie eku­me­nicz­ne uzna­je za zdra­dę. Takim koł­tu­nem był kato­lic­ki pro­boszcz obśmia­ny przez red. Tur­naua, któ­ry nawo­ły­wał do nie­wy­bie­ra­nia wój­tem kan­dy­dat­ki nie ze wzglę­du na brak kom­pe­ten­cji, ale dla­te­go, że była lute­ran­ką.

Prze­ciw kato­lic­kiej wynio­sło­ści

Miał odwa­gę gło­sić poglą­dy nie­po­pu­lar­ne w swo­im Koście­le, przez co nie­raz „pod­pa­dał” hie­rar­chii i publi­cy­stom o pra­wi­co­wych poglą­dach. Nie bał się na łamach „Arki Noego” skry­ty­ko­wać dekla­ra­cji Domi­nus Iesus. W swo­im komen­ta­rzu napi­sał m.in.: „Jestem kato­li­kiem i uwa­żam, że w moim Koście­le jest peł­nia praw­dy, ale czy muszę to wciąż ogła­szać? Mogę uwa­żać, że mam w czymś rację, a nie Kowal­ski, ale nie muszę mu tego wyty­kać. Potra­fię też zro­zu­mieć hie­rar­chów moje­go Kościo­ła, któ­rzy chcą powstrzy­mać rady­kal­nych nowa­to­rów teo­lo­gicz­nych, ale czy nie ma na to innych spo­so­bów niż ta dekla­ra­cja, któ­ra ura­ża innych chrze­ści­jan i wyznaw­ców innych reli­gii? Eku­me­nizm jest skła­dem por­ce­la­ny, w któ­rym nie jest przy­dat­ny żaden słoń”.

Nie był wszak wiecz­nym mal­kon­ten­tem, jakim nie­któ­rzy chcie­li­by go widzieć. Poda­wał rów­nież wie­le przy­kła­dów postaw eku­me­nicz­nych, o inspi­ru­ją­cym poten­cja­le.

Gestem eku­me­nicz­nym, któ­ry wywarł na nim naj­więk­sze wra­że­nie było wyda­rze­nie z 14 grud­nia 1975 r., kie­dy papież Paweł VI upadł na kola­na przed pra­wo­sław­nym metro­po­li­tą Meli­to­nem i uca­ło­wał mu sto­py. Gest ten – napi­sał Jan Tur­nau w felie­to­nie w „Wię­zi” — powi­nien być dla kato­li­ków pol­skich — hie­rar­chii i świec­kich – zachę­tą do oka­zy­wa­nia rów­nej poko­ry wobec innych chrze­ści­jan w Pol­sce. „Niech pokłon Paw­ło­wy zła­mie naszą rzym­sko­ka­to­lic­ką wynio­słość” — postu­lo­wał Tur­nau.

Jego Cre­do to wia­ra w Kościół powszech­ny, oczy­wi­ście nie rozu­mia­ny tyl­ko jako Kościół rzym­sko­ka­to­lic­ki, lecz „cały, wie­lo­kształt­ny, pojed­na­ny dziś coraz bar­dziej”.

Jan Tur­nau był czło­wie­kiem ujmu­ją­co dobrym, aż do bólu uczci­wym, nie­zwy­kle wraż­li­wym na ludz­kie nie­szczę­ścia i powo­dze­nia. Zna­jo­mych, któ­rym się gorzej wio­dło, dys­kret­nie wspie­rał gro­szem. Nigdy się nie uno­sił i chy­ba niko­go w życiu nie zbesz­tał.

Przy tym wszyst­kim Janek był nie­sa­mo­wi­tym zgry­wu­sem, raz po raz pła­ta­ją­cym kole­gom z „Wię­zi” róż­ne figle. Kie­dy się z nim spo­ty­ka­łem albo roz­ma­wia­łem przez tele­fon, „prze­rzu­ca­li­śmy” się kom­bi­na­cja­mi słow­ny­mi, któ­ra są zna­ne jako „gra pół­słó­wek” z zaka­mu­flo­wa­ny­mi nie­grzecz­ny­mi tre­ścia­mi. Janek tak­że w tym zakre­sie wyka­zy­wał się inwen­cją twór­czą.

Eku­me­nicz­ny dia­ment

Na trzy lata przed śmier­cią został uho­no­ro­wa­ny Dia­men­to­wym Śla­dem, nagro­dą im. Bisku­pa Jana Chrap­ka. To wyjąt­ko­wa nagro­da, bo przy­zna­ją ją dzien­ni­ka­rze swo­im kole­gom dzien­ni­ka­rzom, respek­tu­ją­cym war­to­ści chrze­ści­jań­skie. Jan­ko­wi to wyróż­nie­nie spra­wi­ło olbrzy­mią fraj­dę, bo został doce­nio­ny, jak pod­kre­śli­ła kapi­tu­ła, „za cało­kształt pra­cy dzien­ni­kar­skiej i zaan­ga­żo­wa­nie spo­łecz­ne w duchu dia­lo­gu reli­gij­ne­go i eku­me­nicz­ne­go oraz wie­lo­let­nią dzia­łal­ność w mediach”.

On sam okre­ślał swo­ją twór­czość jako „teo­lo­gicz­ne pisan­ki”. W mojej oce­nie jego publi­cy­sty­ka to pro­za­tor­ski odpo­wied­nik poezji ks. Jana Twar­dow­skie­go, któ­ry o spra­wach wia­ry też pisał lek­ko, mądrze i cel­nie.

Ks. Kazi­mierz Sowa po śmier­ci Jana Tur­naua napi­sał, że Janek „każ­de­go chciał prze­cho­wać w cza­sach róż­nych poto­pów w swo­jej ducho­wej Arce Noego”. W tej Jan­ko­wej arce mie­ści­li się nie tyl­ko ludzie wia­ry – chrze­ści­ja­nie wszyst­kich deno­mi­na­cji i wyznaw­cy innych reli­gii, ale tak­że nie­wie­rzą­cy, któ­rych darzył sza­cun­kiem.

Jestem Mu nie­zmier­nie wdzięcz­ny, że w pierw­szym okre­sie naszej zna­jo­mo­ści odkrył we mnie poten­cjał na swe­go „wspól­ni­ka” w pra­cy na rzecz jed­no­ści, wspie­rał z olbrzy­mim zaan­ga­żo­wa­niem we wszyst­kich moich ini­cja­ty­wach, jak np. orga­ni­za­cji Spo­tkań Eku­me­nicz­nych Mło­dych w Kod­niu nad Bugiem, słu­żył mądrą radą i towa­rzy­szył w trud­nych momen­tach moje­go życia.

Janek był pięk­nym, wiel­kiej kla­sy czło­wie­kiem. Mia­łem wiel­kie szczę­ście, że Ktoś taki obda­rzył mnie przy­jaź­nią.

Grze­gorz Polak 

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.