Kościoły wschodnie

“Kanony Kanonami, ale sprawiedliwość…”


Kie­dy wpa­da mi w ręce albo try­by prze­glą­dar­ki arty­kuł autor­stwa red. Łuka­sza Kobesz­ki, to mam pew­ność, że prze­czy­tam mery­to­rycz­ną i wywa­żo­ną opi­nię na palą­ce nasze spo­łe­czeń­stwo tema­ty. Tak było też i tym razem w przy­pad­ku komen­ta­rza „Tomos uwy­pu­klił pro­ble­my teo­lo­gicz­ne” na por­ta­lu ekumenizm.pl. Ze wzglę­du na ogrom­ną sym­pa­tię, jaką darzę red. Kobesz­kę, chciał­bym roz­wi­nąć poru­szo­ne tema­ty. 


W ostat­nim cza­sie sta­ły się kością nie­zgo­dy w świa­to­wym Pra­wo­sła­wiu, a spór, mogło­by się wyda­wać ekle­zjal­no-teo­lo­gicz­ny, przy­po­mi­na agre­syw­ną poli­tycz­ną kam­pa­nię wybor­czą, w któ­rej wszyst­kie chwy­ty są dozwo­lo­ne.

W świe­tle „wyda­rzeń ukra­iń­skich” Pra­wo­sła­wie zyska­ło nie­wąt­pli­wie jed­ną cechę (a raczej, wresz­cie, poka­za­ło ją świa­tu) — pod­mio­to­wość geo­po­li­tycz­ną. Tę samą cechę, któ­ra przez całe dru­gie mil­le­nium pozwa­la­ła osią­gać naro­dom sło­wiań­skim względ­ną nie­za­leż­ność poli­tycz­ną w gra­ni­cach „mat­czy­ne­go” uści­sku Cesar­stwa Rzym­skie­go.

Zapo­mi­na­my dzi­siaj, że oto­czo­ne cudow­ny­mi wyda­rze­nia­mi akty chrztu kolej­nych wład­ców środ­ko­wej i wschod­niej Euro­py były w rze­czy­wi­sto­ści chłod­ną kal­ku­la­cją „geo-reli­gij­ną”. Tak jak Chrzest Pol­ski w 966 roku był oczy­wi­stą wypad­ko­wą wpły­wów nie­miec­kich w Pań­stwie Pia­stów (war­to tu wspo­mnieć o zma­so­wa­nym ata­ku nie­miec­kie­go ducho­wień­stwa na grec­ką misję Cyry­la i Meto­de­go na Mora­wach i w Mało­pol­sce), podob­nie było też z Chrztem Rusi 22 lata póź­niej. Nie­ste­ty, nasi bra­cia na Bał­ka­nach nie mie­li tyle szczę­ścia i kwe­stia pod­le­gło­ści jurys­dyk­cyj­nej na osi Wschód- Zachód przez dłu­gie lata była ele­men­tem spo­ru mię­dzy Rzy­mem a Kon­stan­ty­no­po­lem.

Sytu­acja na Ukra­inie dłu­go doj­rze­wa­ła, zanim prze­ro­dzi­ła się w reli­gij­no- spo­łecz­ny dra­mat. Pro­ces ten roz­po­czął się w momen­cie zawar­cia Unii Brze­skiej w 1596 roku, któ­ra według tytu­łu krą­żą­ce­go w pra­wo­sław­nym śro­do­wi­sku zbio­ru arty­ku­łów była „tra­gicz­na w skut­kach”. Rze­czy­wi­ście, była tra­gicz­na nie tyl­ko w skut­kach, ale też w swo­jej przy­czy­nie, będąc tra­ge­dią tak samo dla Pra­wo­sław­nych, jak i Uni­tów. Poka­za­ła wie­lo­wie­ko­wą igno­ran­cję decy­den­tów wobec milio­nów pro­stych ludzi, któ­ra o ile w XVI- XVII wie­ku niko­go nie dzi­wi­ła, to już jej kon­ty­nu­acja w XXI wie­ku powin­na budzić zdu­mie­nie i słusz­ny sprze­ciw świa­to­wych elit. Do nich wła­śnie, w róż­nym stop­niu, nale­ży też ducho­wień­stwo i teo­lo­dzy. To mię­dzy inny­mi oni, przez pra­wie 30 lat, nazy­wa­li (lub pozwa­la­li nazy­wać) kil­ka milio­nów oby­wa­te­li duże­go kra­ju „sek­tą”. Efek­tem tego jest rady­ka­li­za­cja (żeby nie rzec wul­ga­ry­za­cja) języ­ka deba­ty pra­wo­sław­nej, któ­ra wije sobie dość moc­ne gniazd­ko w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Tema­tem tego felie­to­nu nie jest pole­mi­ka z żad­ną ze stron spo­ru, a tyl­ko kil­ka kar­tek z histo­rii Kościo­ła Powszech­ne­go.

Ale do rze­czy. Auto­ke­fa­lie- kto, kie­dy i jak? Redak­tor Kobesz­ko zaczy­na swój arty­kuł stwier­dze­niem, że „metro­po­li­ta Epi­fa­niusz oraz nestor tej struk­tu­ry, abp Fila­ret, mogą czuć roz­cza­ro­wa­nie reak­cją więk­szo­ści świa­ta pra­wo­sław­ne­go”. W mojej opi­nii, o ile abp Fila­ret wyko­nu­je ruchy kom­pro­mi­tu­ją­ce ostat­nio nie tyle Patriar­chat Eku­me­nicz­ny [PE] co jego same­go, to na pew­no miał świa­do­mość reak­cji świa­to­we­go Pra­wo­sła­wia i na pew­no tym fak­tem nie jest zasko­czo­ny. Dla­cze­go? Otóż pol­skie porze­ka­dło „zapo­mniał wół jak cie­lę­ciem był” ide­al­nie pasu­je do histo­rii wie­lu Lokal­nych Kościo­łów Pra­wo­sław­nych, a libe­ral­ni moder­ni­ści doda­li­by do tego „kar­ma wra­ca”.

Zre­zy­gnu­ję w tym momen­cie z budo­wa­nia napię­cia nar­ra­cji i przej­dę od razu do moje­go fawo­ry­ta w „kano­nicz­nym” uzy­ski­wa­niu auto­ke­fa­lii- Pra­wo­sław­ne­go Kościo­ła Buł­ga­rii. W cza­sie pano­wa­nia cha­na Bory­sa Micha­ła, sto lat przed nami, w 866 roku, Buł­ga­rzy przy­ję­li chrzest z Kon­stan­ty­no­po­la. Ponie­waż ich wład­ca był czło­wie­kiem rów­nie ambit­nym, co sku­tecz­nym, gra roz­po­czę­ła się od razu o naj­wyż­szą staw­kę- auto­ke­fa­lię mło­de­go Kościo­ła w ran­dze patriar­cha­tu. W odpo­wie­dzi Patriar­cha Eku­me­nicz­ny Focjusz w cią­gu zale­d­wie kil­ku mie­się­cy przy­go­to­wał odpo­wied­ni Tomos i uro­czy­ście prze­ka­zał go bra­ciom z Pół­no­cy… OCZYWIŚCIE, że nie! To była chy­ba ostat­nia rzecz, na jaką zgo­dzi­li­by się wów­czas Wschod­ni Rzy­mia­nie. Wobec tego, buł­gar­ska dyplo­ma­cja roz­po­czę­ła roko­wa­nia z papie­żem Miko­ła­jem I, a następ­nie gło­śną akcję poszu­ki­wa­nia misjo­na­rzy w Rzy­mie. Rachu­nek był pro­sty, a wynik potycz­ki musiał zakoń­czyć się w opcji „win- win”- Borys Michał dosko­na­le zda­wał sobie spra­wę, że w orbi­cie Rzy­mu nie ma szans na jaką­kol­wiek nie­za­leż­ność, zaś Patriar­chat Kon­stan­ty­no­po­la nie mógł dopu­ścić do roz­wi­nię­cia łaciń­skiej stre­fy wpły­wów na Bał­ka­nach. Po czte­rech latach, w 870 roku, wyko­rzy­stu­jąc kry­zys poli­tycz­ny Tro­nu Patriar­sze­go Buł­ga­ria uzy­sku­je sta­tus auto­no­micz­ne­go arcy­bi­skup­stwa. Ten manewr będą sto­so­wać jesz­cze kil­ka razy.

Nie trze­ba było dłu­go cze­kać, bo już w 919 roku Synod Kościo­ła Buł­gar­skie­go, inspi­ro­wa­ny ambi­cja­mi syna Bory­sa Micha­ła-Syme­ona, ogło­sił jed­no­stron­nie auto­ke­fa­lię o sta­tu­sie patriar­cha­tu. Pogrą­żo­ny w kry­zy­sie poli­tycz­nym Kon­stan­ty­no­pol uznał ją dopie­ro po śmier­ci cara, któ­ry jesz­cze zdą­żył sta­nąć ze swym woj­skiem u bram mia­sta, a od regen­ta- Patriar­chy Miko­ła­ja Misty­ka uzy­skać sze­reg przy­wi­le­jów i ustępstw. Osiem­dzie­siąt lat póź­niej cesarz Jan Tzi­mi­skis pod­bi­ja zachod­nie pro­win­cje kło­po­tli­wych sąsia­dów, a dzie­ło jego następ­cy o wdzięcz­nym przy­dom­ku „Buł­ga­ro­bój­ca” kła­dzie kres ist­nie­niu Buł­ga­rii w 1018 roku. Dwa lata póź­niej docho­dzi do kasa­cji patriar­cha­tu, a poli­ty­ka bizan­tyj­ska pole­ga na agre­syw­nej hel­le­ni­za­cji zdo­by­te­go tery­to­rium przez pra­wie 200 lat oku­pa­cji, któ­rą Gre­cy uwa­ża­ją za upo­wszech­nia­nie ide­ałów cywi­li­za­cji. Bit­ni Buł­ga­rzy, o czym jesz­cze nie raz się prze­ko­na­my, odzy­ska­li swo­ją nie­za­leż­ność pod­czas powsta­nia Ase­nów w 1187 roku, a za nie­za­leż­no­ścią poli­tycz­ną idzie ponow­nie pra­gnie­nie auto­ke­fa­lii dla naro­do­we­go Kościo­ła.

Teraz wci­ska­my „kopiuj + wklej” i mamy goto­wy prze­pis na kolej­ną potycz­kę Tyr­no­wa z Kon­stan­ty­no­po­lem. Cesarz Kało­jan (dosł. „Dobry Jan”), zwa­ny dla zmy­le­nia i kon­tra­stu „Rzy­mia­no­bój­cą”, zawie­ra w 1204 roku unię z Papie­żem, dosta­jąc za to koro­nę kró­lew­ską i legi­ty­mi­za­cję wśród wład­ców Euro­py. Metro­po­li­ta Tyr­now­ski Bazy­li zysku­je zaś tytuł Pry­ma­sa Buł­ga­rii i Wla­chii. Pozwa­la to prze­trwać łupież­czą IV Kru­cja­tę, a przez naj­bliż­sze trzy­dzie­ści lat roz­bi­te i zdez­or­ga­ni­zo­wa­ne Cesar­stwo Bizan­tyj­skie było zepchnię­te na mar­gi­nes mili­tar­ny i poli­tycz­ny. Dopie­ro  w 1235 roku cesarz Jan III Wata­dzes, poszu­ku­ją­cy sojusz­ni­ków w celu odbi­cia Kon­stan­ty­no­po­la, zwró­cił się do Buł­ga­rów z pro­po­zy­cją sym­ma­chii uzna­jąc na pniu auto­ke­fa­lię ich patriar­cha­tu. Próż­no tu szu­kać świę­tej lite­ry świę­te­go pra­wa kano­nicz­ne­go, ponie­waż dobro cesar­stwa było wów­czas celem nad­rzęd­nym. Nie­któ­rzy mówią nawet, że cel uświę­ca środ­ki.

Ponie­waż nic nie trwa wiecz­nie, za spra­wą Tur­ków Kościół Buł­ga­rii tra­ci swo­ją auto­ke­fa­lię (ponow­nie!) w 1389 roku na rzecz Patriar­cha­tu Eku­me­nicz­ne­go. W wyni­ku spe­cy­ficz­nej sytu­acji fiskal­nej (żeby powie­dzieć: symo­nii i łapów­kar­stwa) miej­sca na kate­drach buł­gar­skich wyku­pu­ją Gre­cy, któ­rzy ze zna­nym nam już wcze­śniej zapa­łem zaczy­na­ją inten­syw­ną hel­le­ni­za­cję oby­cza­jów spo­łecz­nych i reli­gij­nych. Pra­wie 450 lat póź­niej „Wio­sna Ludów” nie omi­ja rów­nież naro­dów sło­wiań­skich, a powsta­nie Kró­le­stwa Gre­cji w 1830 roku nasi­la „ten­den­cje sepa­ra­ty­stycz­ne”, jak­by­śmy to dzi­siaj w poli­tycz­nej popraw­no­ści okre­śli­li. W 1845 roku hie­rom­nich Neo­fit nawo­łu­je Suł­ta­na do powo­ła­nia Patriar­cha­tu Buł­ga­rii, jed­nak z ini­cja­ty­wy Patriar­chy Eku­me­nicz­ne­go zosta­je wtrą­co­ny do wię­zie­nia (zapew­ne w tro­sce o kon­dy­cję ducho­wą) i resz­tę życia spę­dza na modli­twie w odosob­nie­niu.  Dwa lata póź­niej, dzię­ki hoj­ne­mu wspar­ciu z rosyj­skiej amba­sa­dy w sto­li­cy Impe­rium Osmań­skie­go roz­po­czy­na się agi­ta­cja poli­tycz­na nawo­łu­ją­ca do wal­ki o nie­za­leż­ność kościel­ną od Gre­ków. Brzmi zna­jo­mo? Skąd­że. Kano­ny przede wszyst­kim.

W 1856 Suł­tan ogła­sza w pań­stwie peł­ną wol­ność wyzna­nia, a już w 1860 roku buł­gar­ski biskup Hila­rion świa­do­mie nie wymie­nia imie­nia Patriar­chy Eku­me­nicz­ne­go pod­czas pas­chal­nej Litur­gii, w efek­cie cze­go on i jego dwóch bli­skich współ­pra­cow­ni­ków zosta­je obło­żo­nych ana­te­mą. Jak­by tego było mało, Buł­ga­ria, już tra­dy­cyj­nie (do trzech razy sztu­ka), patrzy maśla­ne­mi ocza­mi w kie­run­ku Rzy­mu, a orga­ni­za­cji Kościo­ła Unic­kie­go sprzy­ja wów­czas Tur­cja, Fran­cja i pol­ska emi­gra­cja, w któ­rej dzia­łał pocho­dzą­cy z unic­kiej rodzi­ny Adam Mic­kie­wicz. Kres temu kła­dzie rzu­ce­nie znacz­nych sił rosyj­skiej dyplo­ma­cji nad Bos­for, co skut­ku­je powo­ła­niem przez Suł­ta­na (!) Egzar­cha­tu Buł­gar­skie­go w Impe­rium. Wbrew woli Cer­kwi-Mat­ki, poza jakim­kol­wiek try­bem syno­dal­nym. Odno­sząc ten akt do dzi­siej­szej Ukra­iny- na cze­le „tzw. Egzar­cha­tu Buł­gar­skie­go sta­je tzw. Metro­po­li­ta, świec­ki czło­wiek Antem Cza­ły­kow, powo­ła­ny poli­tycz­nie przez here­ty­ka”. Ponad­to, przy­wo­ła­ni wcze­śniej bisku­pi dalej spra­wu­ją swo­je funk­cje i uczest­ni­czą w chi­ro­to­niach kolej­nych hie­rar­chów. Wobec tego kon­stan­ty­no­pol­ska macierz oskar­ża Buł­ga­rów o etno­fi­le­tyzm, okre­śla­jąc go here­zją. Dość moc­ne oskar­że­nia jak na Kościół, któ­ry sam zbu­do­wał swo­je struk­tu­ry w Hel­la­dzie na świa­tłym ide­ale prze­wod­niej roli etno­su.


Chcąc oszczę­dzić Dro­gie­mu Czy­tel­ni­ko­wi burz­li­wych scen z kotła bał­kań­skie­go, chciał­bym tyl­ko zapew­nić, że w kwe­stii auto­ke­fa­lii ukra­iń­skiej nie dzie­je się nic szcze­gól­ne­go, cze­go Pra­wo­sła­wie wcze­śniej nie widzia­ło i nie doświad­czy­ło. Patriar­cha Eku­me­nicz­ny zdej­mu­je klą­twę z buł­gar­skiej hie­rar­chii dopie­ro w 1945 roku nada­jąc im sta­tus „zale­d­wie” auto­ke­fa­licz­nej metro­po­lii (taka była moda, zapo­cząt­ko­wa­na casu­sem Pol­skie­go Auto­ke­fa­licz­ne­go Kościo­ła Pra­wo­sław­ne­go). W roku 1952 Synod Kościo­ła Buł­ga­rii sta­wia glo­bal­ną Orto­dok­sję przed fak­tem doko­na­nym obwo­łu­jąc się patriar­cha­tem. Pasmo oku­pio­nych cier­pli­wo­ścią i tru­dem suk­ce­sów nie prze­szko­dzi­ło, już legal­ne­mu, Patriar­cha­to­wi Buł­gar­skie­mu, dopu­ścić w 1992 roku do lokal­nej schi­zmy, któ­rej tło sta­no­wi­ła komu­ni­stycz­na prze­szłość patriar­chy Mak­sy­ma i ponad 70% hie­rar­chów Syno­du.

Spo­ro wody musia­ło upły­nąć w Duna­ju, byśmy dziś postrze­ga­li nasz Sio­strza­ny Kościół znad Morza Czar­ne­go jako zupeł­nie kano­nicz­ny; ba, czę­sto nie zna­my choć kil­ku naj­waż­niej­szych kart z histo­rii dum­ne­go i walecz­ne­go naro­du buł­gar­skie­go. Wyszu­ku­je­my coraz to bar­dziej fine­zyj­ne argu­men­ty, któ­ry­mi chce­my z kolei poko­nać nasze­go Bra­ta z Rusi pod­czas publicz­ne­go sądu. Trud­no nazwać to kon­flik­tem, a jesz­cze trud­niej nazy­wać sie­bie opo­nen­ta­mi- w koń­cu, według Kano­nów, wal­czy­my o jed­ną i wspól­ną spra­wę. Spra­wę, któ­rą tak napraw­dę moż­na roz­wią­zać w cią­gu popi­ja­nia jed­nej fili­żan­ki dosko­na­łej turec­kiej kawy. Szko­da jed­nak, że każ­dy z nas ma w jed­nym oku źdźbło tra­wy, a w dru­gim bel­kę.

Przez 73 lata ana­te­my cią­żą­cej na Buł­ga­rii „świec­cy ludzie” zdą­ży­li „wyświę­cić” kolej­nych „świec­kich ludzi”, wymie­nia­jąc cał­ko­wi­cie kadry hie­rar­chii swo­je­go Kościo­ła z „wyklę­tych” na „czy­sto świec­kie”. Rosja­nie, wbrew woli Cer­kwi-Mat­ki, uzna­wa­li ich za pra­gną­cych słusz­nej wol­no­ści arcy­pa­ste­rzy, pamię­ta­jąc pew­nie jesz­cze cza­sy swo­jej auto­ke­fa­lii. Wresz­cie, ci sami „świec­cy ludzie” zosta­li w pew­nym momen­cie uzna­ni za pra­wo­sław­nych bisku­pów i sta­nę­li u ołta­rza razem z inny­mi pra­wo­sław­ny­mi bisku­pa­mi. Bez powtór­nych świę­ceń (wyobraź­my sobie powszech­ne „Świę­ce­nie Buł­ga­rii”) czy aktów poku­ty. Jeże­li „histo­ria magi­stra vitae est”, to wnio­sek jest jeden- twar­da posta­wa i cier­pli­wość wobec Kościo­ła- Mat­ki prę­dzej czy póź­niej przy­no­szą zamie­rzo­ne efek­ty.

Czy przez ten czas zmie­ni­ły się Kano­ny Kościo­ła Pra­wo­sław­ne­go? Czy uległ zmia­nie duch ich inter­pre­ta­cji? Gdzie koń­czą się Kano­ny, a gdzie zaczy­na (geo)polityczny prag­ma­tyzm? Czy moż­li­we jest zakoń­cze­nie kry­zy­su nad Dnie­prem?

Te pyta­nia zosta­wię Sza­now­ne­mu Czy­tel­ni­ko­wi do cichej, wiel­ko­post­nej, kon­tem­pla­cji.


Patryk Pana­siuk — lin­gwi­sta, teo­log, badacz dyplo­ma­cji Kościo­ła Pra­wo­sław­ne­go. Absol­went Naro­do­we­go Uni­wer­sy­te­tu im. Jana Kapo­di­stria­sa w Ate­nach (2014) oraz Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go (2017). Pre­zes Fun­da­cji „Hagia Mari­na”.



Gale­ria
Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.